Swego czasu nowym mieszkańcom parafii ks. Misiak wrzucał do skrzynek informację z zachętą do pobłogosławienia domów. – Tam, gdzie wprowadzały się rodziny, zapraszała połowa z nich. Gdzie lokale były pod wynajem, przyjmowali mnie ewentualnie właściciele, by w poświęconym mieszkaniu dobrze się mieszkało najemcom – relacjonuje. – Czasem parom mieszkającym bez ślubu dyskretnie podpowiadam, że mogą uporządkować swoje życie; część z nich więcej mi już nie otwiera, ale część zgłasza się do kancelarii, by zapowiedzieć ślub. W każdym domu staram się zostawić po sobie dobre wrażenie; nawet jeśli upomnę, to kończę słowami: „Pan Jezus na was czeka, ja też”. Trzeba próbować.
W sejneńskiej parafii ks. Zbigniewa Bzdaka po tym, jak w pierwszym roku pandemii nie było kolędy, a w drugim była na zaproszenie, w tym roku nastąpi powrót do spotkań w tradycyjnej formule. – Znam parafię, w której proboszcz podjął kolędę na zaproszenie jeszcze przed pandemią – mówi duchowny. – Owszem, ksiądz idzie na takie spotkanie w komforcie, ale zdarzało się, że jak ktoś go zaprosił spontanicznie, już w czasie chodzenia, to odmawiał z powodu braku oficjalnego zaproszenia. Pukając do wszystkich drzwi, daje się szansę nie tylko tym przekonanym do wiary. Zdarza się też dotrzeć tam, gdzie nikt nie zachodzi, np. do osób starszych i samotnych. Nigdy nie wiadomo, kto jest po drugiej stronie drzwi i co z takiego spotkania może wyniknąć.
Znany jako „Boży wojownik” ks. Jerzy Mackiewicz z Mińska Mazowieckiego w czasie „pandemicznej kolędy” podchodził do furtek czy do klatek w blokach z modlitwą i błogosławieństwem. – Donoszono na mnie policji, że liczba osób w kościele przekracza limit, że ktoś nie ma maseczki; policja była u mnie osiem razy. Mandat zapłaciłem, ale ludzi ze świątyni nie wypędziłem. Proboszczowie, którzy przestrzegali limitów, stracili wielu wiernych, którzy na Msze przychodzili do nas i z nami się związali. W wyniku pandemicznych rozwiązań przed wieloma księżmi drzwi zamknęły się być może na zawsze.
W tym roku proboszcz – wraz z trzema księżmi z Ukrainy – znów będzie chodził „od drzwi do drzwi”. – Jak Jezus, mam zamiar pukać do wszystkich – tłumaczy. – Pamiętam mieszkanie, do którego księdza nie wpuszczano, a mimo to zadzwoniłem. Okazało się, że mieszkają tam już nowi ludzie, którzy czekali na wizytę duszpasterską. Nie uznaję kolędy na zaproszenie, za którą często stoi lęk albo wygodnictwo księdza. Nie można chować się za parawanem.
PYŁ Z SANDAŁÓW
Kiedy domownicy uchylą drzwi przed księdzem, rozmawiają z nim na tematy bieżące, politycznych tematów duchowni starają się unikać, a na pogłębione rozmowy zapraszają w osobnym terminie. Tych, których nieczęsto widują w kościele, pytają o powód; zdarza im się poruszyć temat niegrzecznego zachowania dzieci czy wnuków na religii; delikatnie sondują, dlaczego ktoś nie posyła dziecka do sakramentów. Przede wszystkim jednak starają się podnosić na duchu. Nie zawsze natomiast starcza im delikatności. – Jako młode małżeństwo zostaliśmy przez księdza zapytani, dlaczego nie mamy dzieci – wspomina Dorota. – Wydało mi się to zbyt osobiste, tym bardziej że ksiądz nie upewnił się wcześniej, że nie mamy ich z własnej woli.
Delikatną kwestią jest też ofiara składana przy okazji kolędy, i tu Dorota ma dobre wspomnienia. – Pamiętam z początków naszego małżeństwa, kiedy ksiądz nie chciał przyjąć od nas pieniędzy, dopóki nie upewnił się, że nie są nam potrzebne – mówi. Duchowni przyznają, że sami pierwsi nie wyciągają ręki po kopertę, a zdarza się, że co dostali w jednym domu, zostawiają w innym. Jeśli jednak wyczują, że odmowa przyjęcia ofiary od niezamożnych parafian mogłaby ich upokorzyć, zapewniają, na jaki cel zostanie przeznaczona.
Bywa i tak, że część domowników nie jest – delikatnie mówiąc – zainteresowana kolędą. – Jeśli jeden zapraszał, a drugi wypraszał, pozostawiałem im to do uzgodnienia między sobą, a sam się nie narzucałem i wychodziłem – mówi ks. Marek Doszko. Z kolei ks. Misiak jako duszpasterz chce być ponad wszelkie niechęci. – Przede wszystkim jestem odpowiedzialny za doprowadzenie ludzi do zbawienia – przekonuje. – Nie boję się żadnych dyskusji, o ile są merytoryczne.
Po doświadczeniach z kolędą na zaproszenie Agnieszka z Michałowic uważa, że księża powinni pukać do wszystkich drzwi. – By dać szansę po pierwsze tym, do których informacja o kolędzie mogła nie dotrzeć, a po drugie tym, którzy są w kryzysie i taka wizyta mogłaby przynieść im ukojenie – mówi. – Ksiądz jest apostołem, odmowy przyjęcia nie powinien traktować osobiście, ale „strzepnąć pył z sandałów i iść dalej”.