23 kwietnia
wtorek
Jerzego, Wojciecha
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Arka sensu

Ocena: 0
2327

Kiedy nazywano go polskim Gaudim, uśmiechał się trochę bezradnie i machał ręką. Chociaż wszyscy wiedzieli, że Gaudi – geniusz architektury i kandydat na ołtarze – był w jego życiu bardzo ważnym punktem odniesienia. Artystycznym i religijnym.

Kościół św. Dominika w Warszawie; fot. Wojciech Łączyński

Zanim poznałem Stanisława Niemczyka, poznałem jego świątynie. Przeor warszawskich dominikanów na Służewie, o. Marek Pieńkowski, po śmierci swego ojca, wybitnego twórcy architektury sakralnej, szukał architekta, który mógłby podjąć się kontynuacji budowy jego ostatniego, nie w pełni ukończonego dzieła – kościoła i klasztoru Dominikanów. Słyszał dużo o Stanisławie Niemczyku, toteż postanowił osobiście obejrzeć jego kościoły. Ponieważ dobrze znałem Władysława Pieńkowskiego, a za młodu na ATK pisałem pracę magisterską poświęconą jego twórczości, o. Marek zaproponował mi wspólną podróż. Dziś, gdy z perspektywy lat wspominam tamtą wyprawę szlakiem kościołów Stanisława Niemczyka, spostrzegam, że była ona niezamierzoną podróżą poprzez jego biografię.

Najpierw Kraków – miasto studiów architekta. Spotkanie z kościołem Miłosierdzia Bożego na Osiedlu Oficerskim było naszym pierwszym olśnieniem. Cisza piękna i piękno ciszy. Następnie Czechowice-Dziedzice, miasto rodzinne Stanisława Niemczyka, i jego kościół Jezusa Chrystusa Odkupiciela. I pierwsze uderzające skojarzenie z Gaudim i z Sagrada Familia w Barcelonie. Na koniec miasto zamieszkania – Tychy, i kościół Ducha Świętego, kongenialna symfonia dwóch geniuszy: architekta i malarza. Tym ostatnim był Jerzy Nowosielski. Spotkanie Zachodu ze Wschodem, a zarazem przeszłości z przyszłością.

Po obejrzeniu tych trzech świątyń i powrocie do Warszawy o. Marek i ja nie mieliśmy wątpliwości, kto powinien na Służewie kontynuować dzieło Władysława Pieńkowskiego. Tak zaczęła się współpraca architekta z warszawskimi dominikanami, która następnie przerodziła się w przyjaźń. Tak powstała kaplica Matki Bożej Żółkiewskiej, najpiękniejsza współczesna kaplica w stolicy. „Ona się sama modli” – powiedział mi o niej pewien prawosławny kapłan. Tak powstał klasztorny sklepiony korytarz – arcydzieło prostoty i minimalizmu, czerpiący soki z wieków klasztornej tradycji. Ostatnim dziełem jest kaplica Przemienienia, usytuowana, jak przystało na Tabor, na najwyższej kondygnacji klasztoru. Nie zdążył jej dokończyć.

Niedokończona pozostaje także inna warszawska kaplica – na najwyższej kondygnacji warszawskiego seminarium duchownego na Krakowskim Przedmieściu. Jej odważna koncepcja kolorystyczna pozostaje wizjonerską przestrzenią dla ikon malowanych przez Mateusza Środonia i Hannę Dąbrowską-Certę.

To właśnie przy okazji projektowania tej kaplicy poznałem Mistrza.

Każde nasze spotkanie było małym świętem, do którego obaj się przygotowywaliśmy. Nosił w sobie głębokie skupienie, które udzielało się jego rozmówcom. Całkowita bezpośredniość, dostępność, bliskość, prostota – próbuję opisać w niezgrabnych słowach osobowość artysty, która od pierwszego kontaktu urzekała swoją bezpośredniością i zwyczajnością, a zarazem delikatnością i głębią. Dziś wyrzucam sobie, że do tych spotkań przygotowywałem się za mało.

Umiał słuchać, z uwagą, która wyzwalała w rozmówcy pokłady myśli, być może wcześniej nie uświadomione. Mówił z namysłem, oszczędnie, słowa wydobywał z głębi, dzięki czemu każde z nich nabierało wagi. Czuło się, że pod powierzchnią tego, co wypowiadane, kryje się, a może objawia, głębia niewypowiedzianego, bogactwo doświadczenia, ciężar przemyśleń.

Był niezwykle wrażliwy na to, co można nazwać strukturą materialną świata, kosmosem małych form, przedmiotów naznaczonych pięknem. Jego rodzinny dom, a zarazem pracownia, to oaza piękna na banalnej peerelowskiej pustyni wielkiej płyty, prawdziwa silva rerum. Zapamiętałem ustawione na stołach różnokształtne kamienie, muszle, drewniane krzyże i świątki, wszystko pulsujące wewnętrznym ciepłem, dotykalną bliskością. Być może kategoria bliskości – nomen omen – przybliża fenomen jego osobowości. Taka też była jego architektura, namacalnie bliska, odwołująca się do najgłębszych kulturowych archetypów, zakorzeniona w miejscowej, polskiej i europejskiej tradycji, szczególnie średniowiecznej, bezpośrednia, fizycznie dotykalna w fakturze kamienia, czerwieni cegły, ciepła drewna, a zarazem natchniona, profetyczna, porywająca, przekraczająca wszelkie pobożne stereotypy, do szpiku kości – sakralna.

Podczas naszej wspólnej wizyty w kościele św. Jana Pawła II w Pszczynie poruszająca była delikatność, wręcz czułość, z jaką chodził po ceglanej posadzce, z jaką dotykał spoinowanych murów, z jaką rozmawiał z księdzem proboszczem o kolejnych etapach budowy.

Jego świątynie są wyzwaniem rzuconym metalowo-zimnej, szklano-bezdusznej, biurowo-bezosobowej architekturze postawangardowego mainstreamu. W oceanie chaosu są arką sensu, w krzykliwym bezładzie form – schronieniem ciszy, w natarczywej wizualnej orgii – odpoczynkiem dla oczu. Te kościoły przemawiają tak głęboko, bo ich twórca był człowiekiem Kościoła. Spotykając się z nim, miałem zawsze mocne poczucie, że obcuję z wielkim artystą o nieprzeciętnym talencie, a jednocześnie bardzo prostym i pokornym, z człowiekiem – nie bałbym się tego stwierdzenia – zanurzonym w modlitwie. Wrażliwszy bardziej niż inni twórcy na piękno formy, wiedział doskonale, co, a raczej Kto, jest pięknem najwyższym. Wiedział też dobrze, że dziełem najpiękniejszym jest obraz Boga w człowieku, szczególnie tym ubogim, poranionym przez życie. „Kościół to nie tylko miejsce odprawiania Mszy Świętej, ale również pomoc udzielana wszystkim, szczególnie na marginesie życia społecznego – zagubionym, bezdomnym, niedożywionym czy zniszczonym trudami życia” – powiedział w jednej z rozmów. Cieszył się, że w jego kościele parafialnym ojców franciszkanów w Tychach, ostatnim wielkim autorskim projekcie, któremu patronują święci Franciszek i Klara, gromadzą się bezdomni i głodni. Byłem poruszony odkryciem, że o tych ludziach opowiadał z większym przejęciem niż o swoim projekcie architektonicznym.

Wrażliwość na człowieka i jego życie wyrażała się także w jego niezwykle indywidualnych projektach osiedli z końca lat 70. i początku 80.: osiedla H7 w Tychach i zespołu mieszkaniowego Nad Jamną w Mikołowie, a także w projekcie szkoły w Katowicach-Giszowcu, pomyślanej jako zespół połączonych ze sobą budynków tworzących małe miasteczko. Ostatnim przejawem jego społecznej pasji było zaangażowanie w projektowanie mieszkań w ramach rządowego projektu Mieszkanie Plus, którego był gorącym zwolennikiem, co więcej, entuzjastą.

W ostatnich miesiącach trudno było oprzeć się poczuciu, że powoli gaśnie. Ale nie poddawał się. Oczy błyszczały jak zawsze, kiedy opowiadał o swoich projektach na przyszłość. Projekty Boga były inne.

Planowałem zaprosić go na swoje seminarium doktoranckie, aby młodzi naukowcy z Artes Liberales na Uniwersytecie Warszawskim, otwarci na sztukę i na wiarę, mogli poznać Mistrza. Nie zdążyłem.

Została świątynia. Arka sensu.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 24 kwietnia

Środa, IV Tydzień wielkanocny
Ja jestem światłością świata,
kto idzie za Mną, będzie miał światło życia.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 12, 44-50
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)
+ Nowenna do MB Królowej Polski 24 kwietnia - 2 maja

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter