23 kwietnia
wtorek
Jerzego, Wojciecha
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Cena świadectwa

Ocena: 0
3306
Mam wrażenie, że dziś każdy przyzwoity człowiek jest obcym ciałem – mówi Krzysztof Zanussi.
Z Krzysztofem Zanussim, reżyserem, rozmawia Radek Molenda


Za „Obce ciało” został Pan odrzucony i upokorzony przez swoje środowisko. Co konkretnie zarzuca się filmowi?

Generalnie atakuje się mnie i mój film z dwóch pozycji. Po pierwsze, przedstawiam w złym świetle pracę w korporacjach, a przecież one wielu ludziom umożliwiają spłacanie rat za mieszkanie i samochód, są trampoliną do bogatszego życia. Tymczasem film pokazuje, że być może „dobroczyńca” nie jest aż tak dobry. Po drugie, okazuje się, że w sposób niepożądany przedstawiam Kościół. Jest nieukrywane oczekiwanie, by konstatować spadek jego wpływów i znaczenia, koncentrować się jedynie na jego słabościach. Poważni, zdawałoby się, ludzie pytają mnie, czy dziś jest stosowny czas na opowiadanie takiej historii wobec zawłaszczania przez kler życia publicznego. W Chicago usłyszałem wręcz pytanie-pretensję, dlaczego zamiast filmu o księżach pedofilach zrobiłem film o wariatce, która wstępuje do klasztoru. A przecież normalni ludzie tego nie robią. Spotykam się też z sugestią, że ten film jest wrogi.


Dlaczego wrogi?

Ponieważ opowiada o katoliku, który staje się elementem sprzeciwu wobec współczesnego świata. Cieszą mnie jednak i mniej liczne odważne głosy, zestawiające „Obce ciało” z „Barwami ochronnymi” – wskazujące, że to jest podobna historia, tzn. rzecz o osaczonej cnocie. Cnota, chrześcijaństwo, chrześcijanie – to dziś słowa ośmieszane, tak jak dla wielu śmieszny musi być dziś książę Myszkin. Człowiek cnotliwy musi być śmieszny, bo jakże inaczej? Gorąco odsyłam do lektury „Jezusa ośmieszonego” Leszka Kołakowskiego, gdzie to zagadnienie jest dobrze naszkicowane. Mnie jednak cnota zupełnie nie śmieszy. Gdyby śmieszyła, żyłbym w zupełnej aberracji.

Czyli żyjemy w czasach, gdy katolik zaczyna być „obcym ciałem”?

Na pewno w takiej korporacji, jaką przedstawiłem w filmie. Mam wrażenie, że dziś każdy przyzwoity człowiek jest obcym ciałem. Nie musi być katolikiem.


W swoich filmach pokazuje Pan świat skomplikowany, ale nie zmyślony. „Obce ciało” opisuje naszą rzeczywistość?

Miałem taką ambicję, ale na ile ją spełniłem, nie mnie oceniać. Spada na mnie wiele krytyki za przejaskrawienie obrazu korporacji, a jednocześnie wiele osób w nich pracujących mówi mi, że jest dużo gorzej, niż to przedstawiłem. Nie ma np. w filmie słowa o tym, do jak wielkiej ilości samobójstw doprowadzają.


Ten film otwiera jakieś nowe pole dyskusji o naszej rzeczywistości?


Jeden ze słowackich dziennikarzy przyszedł do mnie i powiedział: robiliście kino moralnego niepokoju. I tym niepokojem rozsadzaliście zadufany w sobie monolit, jakim była filozofia marksistowska ze swoją dziewiętnastowieczną, niepodważalną, pseudonaukową odpowiedzią na wszystko. A dziś, po 25 latach, przy tzw. płynnej ponowoczesności, kiedy wszystko jest już zakwestionowane, czy nie ma wielkiej potrzeby, by sztuka powiedziała, że są rzeczy trwałe i pewne? I że wcale nie wszystko płynie?

Ta jego myśl jest dla mnie bardzo odkrywcza i warta powiązania z moim filmem. Słyszę wiele zarzutów, że film jest za bardzo kontrastowy. Ale u Dostojewskiego, nie mówiąc już o Szekspirze, kontrasty były większe. Lady Makbet jest gorsza niż przedstawiona przeze mnie bohaterka. I dlaczego nie było wobec tych dzieł podobnych zarzutów? Ponieważ dobro i zło pozostawały skontrastowane. Dziś zasadą jest, że dobro i zło są zmieszane, są właściwie tym samym.


A „Obce ciało” bulwersuje postmodernistów, bo przywraca kontrasty?


Jeden z myślicieli naszej lewicy powiedział, że film nie powinien mu się podobać, ale jednak się podoba, ponieważ jest coś pociągającego w jasnym nazywaniu, co jest złe, a co dobre. Myślę, że ta tęsknota jest w człowieku powszechna. Jest tylko jakaś ideologia, która każe to zacierać. A ja – według jej wyznawców – występuję z nieprzyzwoitym oświadczeniem, bo mój film się z ich ideami nie schodzi.


Filmowa feministka Kris pastwi się nad nieukrywającym swojej wiary Angelem. Mamy też Kasię, która nad uczucie do Angela przedkłada drogę swojego powołania. Jednak przesłanie filmu jest jasne.


Kasia i Angelo nie mają łatwo. Nie są superbohaterami i przeżywają to, co każdy człowiek. Są jednak silniejsi od Kris, ponieważ ona wisi, jak na haku, na swojej karierze w korporacji. Nie może bez niej żyć. I to już jest bieda.


Ta bieda wychodzi w pełni, gdy Kris wyrzuca Angelowi: „oczekiwałam, że mnie nawrócisz”.


Dzisiaj ewangelizacja ubogich nie oznacza wyłącznie ewangelizacji ludzi bez dachu nad głową. Nie mniej biedni i potrzebujący troski są ci, którzy jeżdżą luksusowymi samochodami i których pustka może prowadzić do jeszcze większej katastrofy. Ewangelizacja bogatych jest także wielkim zadaniem, bo oni są biedni w inny sposób. A wracając do Kris – ona mówi jeszcze jedno bardzo ważne zdanie: „Nareszcie jestem wolna. I co mi z tego?”. Dla niej wolność jest nie ku czemuś, ale od czegoś. Przede wszystkim od przyzwoitości. I w tym widzę jej biedę. A ponieważ w tej postaci, spełnionej zawodowo i finansowo, wiele osób dziś się chętnie odnajduje i z nią solidaryzuje, stąd ta wściekłość na mnie i na film, bo ostatecznie Kris przecież przegrywa.

rozmawiał Radek Molenda
fot. Radek Molenda/Idziemy

Idziemy nr 50 (482), 14 grudnia 2014 r.




PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 23 kwietnia

Wtorek, IV Tydzień wielkanocny
Kto chciałby Mi służyć, niech idzie za Mną,
a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 12, 24-26)
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)


ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter