„Podobno Napoleon, mianując nowych oficerów, bardziej niż ich profesjonalizmem interesował się tym, czy mają szczęście. Gdyby trafił na siedmiu zuchów z Konina, musiałby wszystkich mianować od razu marszałkami”
„Podobno Napoleon, mianując nowych oficerów, bardziej niż ich profesjonalizmem interesował się tym, czy mają szczęście. Gdyby trafił na siedmiu zuchów z Konina, musiałby wszystkich mianować od razu marszałkami” – czytamy w niezwykłej książeczce „Grupa 1 sierpnia, czyli ekspropriacja”, Książeczce – bo ma zaledwie 128 stron formatu A5, a niezwykłej – bo, po pierwsze, opowiada o jednej z fascynujących konspiracyjnych akcji stanu wojennego, w Koninie właśnie, i po drugie – opowiada fantastycznie, w sposób niemal sienkiewiczowski. Bo „siedmiu zuchów z Konina” miało dodatkowo to szczęście, że o ich akcji napisała znakomita – chwalona już kiedyś na naszych łamach – poznańska autorka Małgorzata Klunder. Napisała nie dlatego, że po prostu jest pisarką, ale że sama w studenckich czasach była częścią, choć odległą, tej konspiry.
Ale zacznijmy od początku: otóż z nocy 31 lipca na 1 sierpnia 1982 r. w Koninie młodzi ludzie, studenci i młodzi solidarnościowcy, dokonali brawurowej akcji „wywłaszczenia” powielacza z zapasem matryc i elektrycznej maszyny do pisania z zapasem papieru. Wynieśli ten sprzęt z Międzyszkolnego Ośrodka Sportowego, wychodząc z złożenia, że „mają moralną carte blanche na działania, które musiałyby być zakwalifikowane jako kradzież mienia państwowego. Wszak Zarządowi „Solidarności” zaraz po ogłoszeniu stanu wojennego zabrano cały sprzęt! W takim razie oni mogą „odbić”, może nie ten sam, ale t a k i sam, od struktur okupacyjnych!
Czy to była kradzież? Konspiracyjna młodzież – podkreśla autorka – była dobrze wychowana, toteż po jakimś czasie zwróciła się z tymi wątpliwościami do bardzo znanego później benedyktyna, o. Karola Meissnera. Po szczegóły odsyłam do książki!
Ale to nie była zabawa! Małgorzata Klunder w pewnym momencie wyraźnie pisze, że „należy już porzucić lekki ton opowieści przy kominku”. Powielacz był po to, żeby drukować – zakazane ulotki, gazetki i literaturę. Doszło do wpadki – autorka nie ukrywa, że nasycenie agenturą było duże. Aresztowano Mariusza Wiatrowskiego i Waldemara Sroczyńskiego, bito ich i maltretowano, Tomasz Szyszko był wzywany na SB i inwigilowany. Dziś wszyscy są znanymi postaciami życia publicznego, podobnie jak kilka innych osób z tej książki, Marek Jurek czy Bogusław Kiernicki, właściciel wydawnictwa Dębogóra.
A książka jest pouczająca i świetnie napisana – jest klimat, emocje i literacka dramaturgia. Może nawet być przykładem, jak pisać o tamtych czasach! Życie dodało jej mocny finał: wobec funkcjonariuszy SB winnych maltretowania chłopców z Konina zasądzono w 2006 r. wyroki bezwzględnego więzienia bez zawieszenia – bodaj jedyne po 1989 r.