„Avengers: Koniec gry”, kolejny odcinek kinowej serii z gatunku fantastyki, w pierwszy weekend tzw. otwarcia w Ameryce i w Polsce pobił rekord oglądalności.
fot. Walt Disney PolandCiekawe, że ten trzygodzinny film, wieńczący współpracę wytwórni Disneya z Marvelem nad opartym na komiksach cyklem, rozpętał takie frekwencyjne szaleństwo. Prawdopodobnie wkrótce wysunie się na pierwsze miejsce dochodów w historii kina amerykańskiego, wyprzedzając wszystkie „Gwiezdne wojny” i klasyczne „Przeminęło z wiatrem”. A przecież jest utworem stanowczo za długim, mającym charakter dziwacznej mieszanki gatunkowej. Akcja rozbija się na wiele epizodów, w których poznajemy osobiste perypetie bohaterów (także w retrospekcjach) oraz podziwiamy świetnie zrealizowane walki w kosmosie. Na przemian oglądamy dramaty rodzinne i żartobliwe scenki z amerykańskimi komiksowymi superbohaterami, znanymi z poprzednich filmów serii. Można było to skrócić bez szkody dla przejrzystości akcji.
Po przegranej walce ze złowrogim Thanosem pozostali przy życiu poobijani bohaterowie wracają na Ziemię i długo nie mogą się pozbierać. Wkrótce jednak znowu stają do walki. Iron Man, Kapitan Ameryka, Hulk, Thor, Czarna Wdowa, War Machine i Ant-Man wyruszają w kosmos, aby przebyć długą drogę, walcząc w coraz bardziej odległych galaktykach. Oglądamy kolejne bitwy, raz kameralne, innym razem z doskonałą od strony technicznej, rozbuchaną batalistyką. W szczegółach wydarzeń zapewne orientują się tylko wierni fani, których, jak widać z frekwencji, jest bardzo wielu. Podejrzewam jednak, że pozostali widzowie będą się nudzić. Twórcy połączyli rozrywkę z dosyć nachalną propagandą hartu ducha i odwagi amerykańskich mitycznych superbohaterów, którzy po raz kolejny ratują świat. Ciekawe, czy jak przyjdzie co do czego, uratują Polskę?
„Avengers: Koniec gry” (Avengers: Endgame), USA, 2019. Reżyseria: Anthony Russo, Joe Russo. Wykonawcy: Robert Downey jr., Chris Evans, Mark Ruffalo, Chris Hemsworth, Scarlett Johansson, Jeremy Renner i inni. Dystrybucja: Walt Disney Poland