Seans nowego filmu „Smurfy: Poszukiwacze zaginionej wioski” okazał się czasem przyjemnie i nienudno spędzonym
Wiem, że kreskówki o smerfach od trzech dekad, czyli od czasu, kiedy pojawiły się w polskiej telewizji, mają swoich zagorzałych fanów; ja do nich nigdy nie należałam. Seans nowego filmu „Smurfy: Poszukiwacze zaginionej wioski” okazał się jednak czasem przyjemnie i nienudno spędzonym, choć obraz trudno nazwać rewelacyjnym. Tym razem jest to wyłącznie animacja – bardzo kolorowa i estetyczna – bez grających aktorów, jak to miało miejsce w poprzedniej produkcji pełnometrażowej. Wielbiciele tradycyjnego serialu będą usatysfakcjonowani dyskretnymi nawiązaniami do niego – chociażby obecnością wydrążonego pnia, przez który można dostać się do wioski niebieskich skrzatów.
Historia jest w miarę zaskakująca. Gargamel odkrywa, że istnieje inna jeszcze wioska smerfów i próbuje do niej dotrzeć, by uzyskać nowe moce magiczne. Jednocześnie wyrusza druga wyprawa – znajomych smerfów, które chcą ostrzec swoich nieznanych pobratymców. Główną rolę odgrywa tu Smerfetka, która próbuje zrozumieć, kim naprawdę jest i dlaczego jest jedyną istotą płci żeńskiej w swojej wspólnocie (czy to nie było zawsze ważkie pytanie?). Towarzyszą jej Osiłek, Ciamajda i Ważniak – wszyscy trzej o nieco podliftingowanych charakterach. Zobaczyć sympatycznego Ważniaka i mężnego Ciamajdę – to naprawdę coś! Zaskoczeń będzie więcej… W filmie mamy też wyraziste role męskie i damskie oraz ciekawe przesłanie dotyczące kobiecości.
Ale prawdziwa rewolucja dotyczy wrażeń słuchowych. Zwłaszcza Gargamel z głosem Macieja Stuhra wydał mi się świetny, a Smerfetka przemawiająca matowym altem Małgorzaty Sochy przebija wszystko! Warto choćby dlatego pójść do kina – z dziećmi w wieku 5-10 lat.
„Smerfy: Poszukiwacze zaginionej wioski” (Smurfs: The Lost Vilage). USA 2017. Animacja, familijny. 89 minut. Dubbing polski: Małgorzata Socha, Maciej Stuhr, Piotr Stramowski, Grzegorz Drojewski, Kinga Preis, Margaret i inni. Dystrybutor: UIP