Skromny, czarno-biały film Mike’a Millsa o dziwnym tytule można zaliczyć do tzw. niezależnego kina amerykańskiego, które uprawiane jest w USA od kilkudziesięciu lat, równolegle z utworami hollywoodzkimi.
fot. materiały dystrybutoraW obrazach tego rodzaju nie chodzi tylko o niewielki budżet realizowanych produkcji, ale głównie o oryginalne spojrzenie autorów na amerykańską rzeczywistość obyczajową.
W filmie „C’mon C’mon” obraz Ameryki wydaje się daleki od rozmaitych obyczajowych wizji, jakie znamy z wielu hollywoodzkich utworów. Nie oznacza to jednak, że w filmie nie odnajdujemy ciepła, ironii i nadziei, czyli typowych cech popularnego kina amerykańskiego. Przeciwnie – dzieło Millsa przepełnione zostało empatią i czułą obserwacją poczynań bohaterów. Ten niezwykły film drogi w sposób oryginalny zanurzony został bowiem w tradycyjnej mitologii amerykańskiej kultury popularnej.
W obrazie oglądamy wędrówkę dwójki bohaterów przez Amerykę. Johnny, sfrustrowany dziennikarz radiowy z Nowego Jorku, pracujący ostatnio nad wywiadami z dziećmi na temat ich poglądów na aktualne problemy życiowe, musi nagle zaopiekować się ośmioletnim synem mieszkającej w Los Angeles siostry, która wyjechała w celu zaopiekowania się ciężko chorym ojcem dziecka. Johnny zabiera małego Jessego do Nowego Jorku, a później do Nowego Orleanu. Po drodze bezdzietny dziennikarz zmuszony zostaje do wejścia w głębszy kontakt emocjonalny z rezolutnym, wygadanym i inteligentnym siostrzeńcem. Malec w czasie podróży daje wujowi niezłą lekcję życia, zadając mu niewygodne pytania i zasypując go swoimi opiniami na różne tematy. Jesse, buntując się, pragnie w pewnym sensie sprawdzić, czy wujek dorośnie do roli ojca. Dlatego wymyśla i prowokuje rozmaite konflikty. Ale nawet niebezpieczne sytuacje kończą się szczęśliwie, bo w relacjach wujka z siostrzeńcem górę zawsze bierze troska, życzliwość i rodzinna więź. Obaj protagoniści z czasem zaczynają się wzajemnie rozumieć, a Johnny powoli dojrzewa do ojcostwa. Nad przebiegiem tej niezwykłej podróży czuwa siostra dziennikarza, która przez telefon na bieżąco kontroluje sytuację. Niezwykły film Mike’a Millsa można więc uznać za niełatwą afirmację rodziny (nawet jeśli jest niepełna) i ojcostwa.
Wielką kreację stworzył w tym filmie Joaquin Phoenix, który po sukcesie w roli Jokera (Oscar) w ostatnim „Batmanie” wrócił na ekran w utworze Millsa, stwarzając tu zupełnie odmienną kreację. Artysta grał w swojej długiej karierze role w filmach w gatunkach popularnych (m.in. w słynnym „Gladiatorze”), ale także w filmach niezależnych, a nawet awangardowych. Jako dziennikarz radiowy w „C’mon C’mon” znalazł rewelacyjnego partnera w roli małego Jessego. Polecam zatem film Millsa jako dzieło do kontemplacji i refleksji, a nie tylko rozrywki.
C’mon C’mon; USA, 2021; scenariusz i reżyseria: Mike Mills; aktorzy: Joaquin Phoenix, Gaby Hoffman, Woody Norman i inni; dystrybucja: Gutek Film