– Wszyscy lubimy śpiewać i grać na instrumentach. Nawet rytmicznie uderzać w stół, bo w tym też jest muzyka – opowiada Filip.
Nie da się ukryć, że Krypiakowie są jednym z najmocniejszych filarów zespołu Ę-dur i projektu „Rockolędy”. Tym bardziej że występują w nim nie tylko Tomek i jego drużyna, ale również rodzina jego brata Wojtka oraz młodsza siostra Magda. W projekt zaangażowane są również inne rodziny: Krześniaków, Ostrowskich, Sieluków, Borowców, Borowskich, Janke, Łepkowskich i ich przyjaciele, w sumie ponad 40 osób. Z czego większość to dzieci.
– Zazwyczaj nie porównują nas z Arką Noego. Ale gdybym miał jednym zdaniem powiedzieć, co z nas za zespół, to chyba musiałbym tej nazwy użyć. Ę-dur to taka Arka Noego w amatorskim wydaniu – mówi Wojtek Krypiak. Ich główny repertuar to kolędy. Od 2009 roku zbierają się w okresie świątecznym i grają kilka bożonarodzeniowych koncertów. Występowali między innymi podczas warszawskiego Orszaku Trzech Króli.
– Trochę trudno sobie wyobrazić święta bez naszego wspólnego grania – mówi Krzysiek Rylski, członek zespołu i przyjaciel rodziny.
Rodzinne początki
– W naszej rodzinie wiele osób grało na różnych instrumentach. W okolicach Bożego Narodzenia zawsze kolędowaliśmy, ale nigdy nie robiliśmy tego na większą skalę – mówi Wojtek. Gdy poznał w pracy Krzyśka, perkusistę i basistę, zaczęli myśleć o przygotowaniu jakiegoś projektu związanego z kolędami.– Pamiętam przedświąteczne spotkanie u Wojtka. Ktoś przyniósł gitarę, ktoś bas, Wojtek miał jakieś klawisze i zaczęliśmy trochę muzykować. Drugie wspomnienie to już jest koncert w szkole sióstr felicjanek na Marysinie. Wszystko wtedy było bardzo na wariata – wspomina perkusista.
– Pierwszy występ był jeszcze bardzo przaśny. Nie mieliśmy ani dźwiękowca, ani sprzętu. Trochę słabo było nas słychać. Ale publiczność była zadowolona, a my chyba jeszcze bardziej – mówi ze śmiechem Tomek.
Z czasem zespół bardzo się rozrósł. – Jest coraz więcej instrumentów, dzieciaki rosną. Na pierwszych występach Filip i Alicja tylko śpiewali. A teraz Ala już gra na skrzypcach, Filip na basie. Ula zaczęła grać na flecie. Hania jest gotowa, żeby zagrać na skrzypcach. Tereska w ogóle nie pamięta naszych początków, ale już śpiewa – mówi Tomasz.
– Często po koncertach przychodziły kolejne osoby i pytały, czy ich dzieci mogą z nami występować. Ściągaliśmy do zespołu naszych znajomych. Odkrywaliśmy stare talenty. Raz jak przygotowywaliśmy z chłopakami aranże, doszliśmy do wniosku, że przydałaby się jakaś trąbka albo puzon. I jeden kolega przyznał się, że występował w orkiestrze Ochotniczej Straży Pożarnej. Namówiliśmy go, żeby ten instrument wyciągnął, napisaliśmy nuty, daliśmy do poćwiczenia i to zaczęło się ładnie komponować – opowiada Wojtek.
Mniej grzeczne kolędy
Bardzo często słyszą, że ich podstawową siłą są aranżacje. – Wbrew pozorom wcale nie tak trudno zrobić z kolędami coś nowego – twierdzi Krzysiek Rylski. – W okresie świątecznym słyszymy bardzo wiele aranżacji. Najczęściej są to spokojne, lekko jazzowe wersje, które mają lecieć w tle i nie przeszkadzać. Wydaje mi się, że inni nie widzą w kolędach potencjału. A my go odkryliśmy. Stwierdziliśmy, że czasami to, co jest na molowo, można zaśpiewać na durowo, włożyć w to naprawdę dużo energii, zagrać z zacięciem rockowym, niemalże punkowym. Staramy się robić mniej grzeczne rzeczy – mówi Krzysiek.– Gramy bardzo dużo gatunków muzycznych. Każdy słucha czegoś innego i stąd bierze się ta mieszanka – wyjaśnia Tomek. Starają się, by aranżacje były jak najbardziej różnorodne. – Tutaj zaczynają młodsi, tu starsi, tutaj chórki, tu od instrumentów… I to jest ciekawe – mówi Ala.
Zespół Ę-dur ma też bardzo rozbudowane instrumentarium. – Mamy sekcję dętą blaszaną i drewnianą, sekcję smyczkową. Pojawiają się charango, djembe czy konga. – Czasami jeden instrument potrafi całkowicie zmienić charakter kolędy – dodaje Filip.
– Powstają też nasze autorskie pastorałki. W zeszłym roku graliśmy jedną. W tym roku próbujemy nową. Razem z Ulą napisaliśmy tekst i muzykę – mówi Tomasz.
Sposób na dzieci
Oprócz kolęd zdarzyło się im zagrać również piosenki dla dzieci. – „Na wyspach Bergamutach”, „Kaczka dziwaczka” – wymienia z przejęciem pięcioletnia Tereska. Przy okazji tych koncertów zespół zbierał fundusze na wyjazd młodzieży na ŚDM do Rio.„Rockolędy” to projekt sezonowy. – Co roku pada pytanie, czy gramy. Jeśli tak, to w jakim składzie. Zawsze staramy się zrobić dwie, trzy nowe aranżacje. Z niektórych rzeczy rezygnujemy po kilku latach – mówi Wojtek. – Zbieramy się w okolicy Bożego Narodzenia. Ma to mnóstwo uroku, bo dochodzi cała świąteczna atmosfera. Rodzi się magia, której w ciągu roku trochę brakuje – dodaje Krzysiek.
– W szczytowym momencie doliczyliśmy się 46 osób przewijających się przez scenę. To już jest liczba, która może wymykać się spod kontroli – mówi perkusista. Z tego też powodu zorganizowanie każdej próby zawsze wymaga ekwilibrystyki. – W praktyce wygląda to tak, że akordeon może być na półtorej godziny, sekcja dęta będzie dopiero później, sekcja smyczkowa przyjdzie wcześniej, ale musi szybciej wyjść, i tak ze wszystkim – opowiada Wojtek Krypiak.