W wieku 77 lat zmarł aktor filmy i teatralny, polonista, profesor sztuk teatralnych Jerzy Stuhr - potwierdziła PAP Barbara Kwiatkowska z Narodowego Starego Teatru w Krakowie.
Fot. PAP/Maciej KulczyńskiKrzysztof Kieślowski mawiał o nim, że stanowi "wyjątkowy w Polsce przypadek aktora, który sprawdza się we wszystkich gałęziach sztuki, które uprawia - i w filmie, i w telewizji, i w teatrze".
Myślę, że decydują o tym dwa elementy. Pierwszy stanowi technika, wspaniała technika, opanowana do perfekcji we wszystkich właściwie szczegółach. Druga rzecz, niemniej istotna, przydatna zwłaszcza dla kina, to jego znajomość rzeczywistości. A ponad tymi dwiema umiejętnościami góruje inteligencja
– opowiadał w 1981 roku, w programie telewizyjnym "Twarze teatru". Reżyser "Trzech kolorów" był jedną z najważniejszych postaci w zawodowym życiu Jerzego Stuhra. Aktor wystąpił w kilku jego filmach, m.in. w "Spokoju" (1976), "Amatorze" (1979), "Dekalogu: Dziesięć" (1988) i "Białym" (1993).
Sam Stuhr przyznał kiedyś:
Od najmłodszych lat szukałem sposobu na udowodnienie, że jestem coś wart, że potrafię zrobić coś, czego nie umieją inni. Mama uczyła mnie recytacji, dużo mi czytała, a gdy tylko sam opanowałem tę sztukę, wymagała ode mnie, żebym czytał na głos. Była moim pierwszym słuchaczem i widzem. Teraz myślę, że miało to duży wpływ na mój późniejszy wybór zawodu.
Jerzy Stuhr urodził się 18 kwietnia 1947 r. w Krakowie. Siedem lat później, jako uczeń pierwszej klasy szkoły podstawowej, recytował na szkolnej akademii "Murzynka Bambo" i właśnie wtedy – jak sam mówił – "stał się cud".
Stałem pod portretem Bieruta i Rokossowskiego, a moi koledzy siedzieli cicho i mnie słuchali, a gdy skończyłem, to wszyscy, także nauczyciele, którzy smagali mnie linijką po łapach, zaczęli mi bić brawo. Zrozumiałem wtedy, jeszcze intuicyjnie, że to, co wyróżnia mnie w grupie, to umiejętność recytacji
– wspominał swoje początki.
W 1970 r. ukończył polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, a w 1972 r. krakowską PWST, której po latach został rektorem.
W 2020 r. aktor przeszedł udar mózgu. Wcześniej, w 2011 r. wykryto u niego nowotwór krtani. Obserwując świat ze szpitalnego łóżka, zaczął pisać dziennik, który później ukazał się pod tytułem "Tak sobie myślę".
Coraz odważniej mówię, że kończę z zawodem. Że on mnie męczy, że rodzaj aktorstwa, który zawsze uprawiałem, wymaga ogromnej kondycji psychofizycznej, której coraz bardziej mi brak, a inaczej uprawiać go nie potrafię. (...) W ogóle tak sobie myślę, że teatr jest dla ludzi młodych. Jakoś im się bardziej wierzy, kiedy starają się nam przedstawiać fikcyjny świat, tę iluzję rzeczywistości
– pisał.
Stuhr w dzienniku wspomniał także role, które najwięcej dały mu w sensie rozwoju aktorskiego. Paradoksalnie nie były to wcale kreacje znane i chwalone przez krytyków. Ważniejsze okazały się role trudne, takie, z którymi aktor musiał się zmagać, jak jego "Hamlet".
Zawsze uważałem, że skoro obdarzony jestem pewnymi zdolnościami, które innym nie są dane, to moim obowiązkiem jest ludziom służyć pod każdą postacią i w każdej formie, od beztroskiego śmiechu, po wzruszenie i przerażenie. Oto cała moja misja! A aktorstwo to nic innego, jak umiejętność zapamiętywania w sobie pewnych stanów nerwowych i odtwarzania ich na zawołanie
– dodał w innym miejscu.