Bogata historia Warszawy to także dzieje wielkich rodzin, które na przestrzeni wieków odcisnęły w mieście swoje ślady. Jednym z takich rodów są Ossolińscy.
Kościół św. Jakuba na Tarchominie
Nazwisko Ossolińskich kojarzy się przede wszystkim z działalnością wydawniczą, gromadzeniem piśmiennictwa polskiego aż po stworzenie Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich oraz budową kultury polskiej w czasie zaborów.
– Związki Ossolińskich z Warszawą, chociaż w porównaniu z innymi miastami, jak Lwów czy Kraków, są sporadyczne, odcisnęły swój trwały ślad w kształtowaniu się miasta stołecznego – podkreśla historyk prof. Wiesław Wysocki, rozpoczynając opowieść o wielkim rodzie.
Podróż warto rozpocząć od ul. Ossolińskich w Warszawie. Położona w samym sercu stolicy, tuż przy placu Piłsudskiego, przypomina o jednej z najważniejszych postaci tego rodu – kanclerzu wielkim koronnym Jerzym Ossolińskim. To on w 1641 r. wzniósł w tym miejscu pałac, który historia zapamiętała jako pałac Brühla – ze względu na późniejszego słynnego właściciela. – Warto o tym przypomnieć, gdyż pałac ma szansę być odbudowany wraz z Pałacem Saskim – mówi prof. Wysocki.
Kanclerz wielki koronny był współfundatorem dwóch klasztorów: kamedułów na Bielanach oraz karmelitanek bosych na Krakowskim Przedmieściu. Jerzy Ossoliński sam prosił w Rzymie karmelitańskiego prowincjała o to, by duchowe córki św. Teresy z Ávili mogły przybyć do Warszawy, co nastąpiło w 1649 r. W kronice ojców karmelitów bosych napisano: „Powitał je najjaśniejszy król Jan Kazimierz z całym swoim dworem i [2 czerwca] w uroczystej procesji poprowadził aż do klasztoru”.
Pozostając w centralnej części stolicy, warto odwiedzić również franciszkański kościół św. Antoniego, gdzie wśród tablic memoratywnych pojawia się herb rodu Ossolińskich, przypominający o ich działaniach w Warszawie. Większość przedstawicieli szlacheckiej rodziny została pochowana poza Warszawą, jednym z wyjątków jest oficer Księstwa Warszawskiego, Królestwa Polskiego i adiutant księcia Józefa Poniatowskiego Wiktor Maksymilian Ossoliński, który spoczął w świątyni na Czerniakowie w 1860 r.
Kolejną postacią, o której koniecznie należy wspomnieć, jest kasztelan podlaski i wielki miłośnik sztuki Józef Kajetan Ossoliński. To dzięki jego staraniom w 1814 r. powstała w Warszawie pierwsza publiczna galeria obrazów w pałacu zwanym „na Tłumackiem”. Umieścił tam między innymi dzieła sztuki odkupione od Stanisława Augusta Poniatowskiego. Galerię można było zwiedzać bezpłatnie, podziwiając obrazy mistrzów włoskich oraz artystów austriackich i niemieckich. Niestety, Józef Kajetan popadł w długi. Gdy zmarł w 1834 r., dzieła z galerii zostały sprzedane na licytacji. Jeden z obrazów z galerii – „Błogosławieństwo Jakuba” Jana Victorsa – wciąż można zobaczyć w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie.
KOŚCIÓŁ NA TARCHOMINIE
Szczególnym miejscem w stolicy związanym z Ossolińskimi jest Tarchomin. Ród miał duży wkład w rozwój miejscowego kościoła św. Jakuba, znajdującego się przy obecnej ul. Mehoffera 2. Około 1720 r. Franciszek Maksymilian Ossoliński (1676–1756) kupił od Bartłomieja Siekierki dobra tarchomińskie, znajdujące się wówczas poza terenem miasta.
Zajął się restauracją i rozbudową dwustuletniego kościoła św. Jakuba. Świątynię wzmocniono i otynkowano, wyremontowano dach, na którym ustawiono wieżyczkę z sygnaturką, dobudowano skarbiec, zakrystię oraz przedsionek, wzniesiono ogrodzenie i kostnicę, a także ufundowano barokowe ołtarze, chrzcielnicę z czarnego marmuru, ambonę, chór muzyczny oraz kryptę pod kościołem.
W 2017 r. w krypcie znaleziono płytę epitafijną, świadczącą o tym, że w tym miejscu pochowano pięcioletniego Ignacego Ossolińskiego (1750–1755), wnuka Franciszka Maksymiliana Ossolińskiego. Ignacy był synem Józefa Kantego Ossolińskiego (1707–1780) oraz Teresy ze Stadnickich (1717–1776). Otrzymali oni majątek tarchomiński w 1738 r. i kontynuowali fundacje. Przypisuje się im między innymi budowę ołtarzy bocznych, dzwonnicy oraz parterowego, krytego gontem dworku szlacheckiego w parku przy kościele.
Po śmierci Józefa Kantego dobra tarchomińskie przejął jego najstarszy syn Józef Salezy (1732–1789), wojewoda podlaski. Hulaszczy tryb życia sprawił, że w ciągu zaledwie paru lat utracił niemal cały majątek wypracowany przez wiele pokoleń.