Śmiertelna choroba i umieranie dziecka długo były tabu w twórczości dla młodego odbiorcy.
Szlaki przecierała m.in. Astrid Lindgren z „Braćmi Lwie Serce” (1973), a w Polsce Tadeusz Konwicki ze „Zwierzoczłekoupiorem” (1969). Kamieniem milowym, jeśli chodzi o temat, stała się – ze względu na zawrotną popularność – powieść Érica-Emmanuela Schmitta „Oskar i pani Róża” (2002). I właśnie skojarzenie z tą ostatnią pozycją nasunęło mi się, gdy oglądałam „Supa Modo” – chociaż to film całkowicie oryginalny, a do tego egzotyczny, w dosłownym znaczeniu. Jest bowiem dziełem kenijskiego zespołu, grają w nim wyłącznie czarnoskórzy aktorzy, w kenijskich realiach. Tym bardziej uwypukla to prawdę, że pewne sprawy są uniwersalne dla całej wspólnoty ludzkiej. Potwierdzenie stanowią europejskie nagrody: Kryształowy Niedźwiedź – wyróżnienie na Berlinale 2018, i Złoty Kwiat Paproci – nagroda dziennikarzy za najlepszy film na festiwalu Kino Dzieci 2018:
Mała Jo wraca do domu ze szpitala – bo „już nic nie da się zrobić”. Mimo choroby dysponuje nadzwyczajnymi mocami, które wykorzystuje, by nieść innym pomoc. Kiedy starsza siostra postanawia spełnić jej największe marzenie, zmobilizowani sąsiedzi wspólnie kręcą film z udziałem Jo – o superbohaterce walczącej o sprawiedliwość.
Afrykańskie przysłowie mówi, że aby wychować dziecko, potrzebna jest cała wioska. Wspaniały, przejmujący – a przy tym dostosowany do dziecięcej percepcji – kenijski film przekonuje, że cała wioska potrzebna jest również, by dziecku towarzyszyć w jego odchodzeniu, a rodzicom – w pożegnaniu i żałobie. Potrzebujemy siebie nawzajem, potrafimy sobie nawzajem udzielić wielkiej siły – mówią twórcy dramatu – i nie potrzeba do tego nic nadzwyczajnego: trochę miłości, współczucia i solidarności.