Związki małżeńskie – mężczyzny i kobiety – istniały od początku świata.
fot. FreepikNie powstały z przymusu, tradycji czy ewolucji, lecz z pragnienia Boga. Założenie było bardzo proste: małżeńska relacja będzie przynosić szczęście, radość, pokój, wzajemną pomoc i płodność. Z drugiej strony życie naznaczone jest cierpieniem i niedomówieniami, przez które może dojść do zniszczenia i rozpadu więzi.
W czasach Jezusa istniały rozwody. Wystarczyło (tylko i aż!) napisać list rozwodowy, o czym wspomina dzisiejsza Ewangelia. Jednak Jezus przypomina, jaki zamysł na małżeństwo miał Bóg. Oznacza to, że stawia prawo Boże nad prawo Mojżesza. Nasz Stwórca miał taką wizję, w której człowiek opuszcza rodziców i łączy się ze współmałżonkiem. Użyte tam jest dosłowne sformułowanie: „przyklei się”, tworząc „jedno ciało”. Niestety, zatwardziałość serca, upór, trwanie w złu nie pozwalały na realizację Bożego zamysłu. Właśnie dlatego nawet Mojżesz pozwolił na rozwody.
W dzisiejszych czasach często podejmowane są dyskusje wśród katolików, dlaczego Kościół nie uznaje rozwodów. Ci inteligentniejsi dopowiedzą: „skoro nawet w czasach Jezusa były możliwe”. Warto odwołać się do antropologii biblijnej, tzn. zrozumieć sens Bożej wizji człowieka i świata. Druga osoba jest podarowana w małżeństwie jako pomoc, dar, żeby nikt nie był sam. Zatwardziałość serca pobudza pokusę rozwodu: pokusę usprawiedliwienia, że to nie pragnienie Boga, ale ludzki błąd zaprowadził przed ołtarz.
Nierozerwalność małżeństwa jest w ludzkich genach. Któż z nas nie marzy o miłości na całe życie, bez traumatycznych, szczególnie dla dzieci, rozpraw sądowych orzekających rozwiązanie „społecznej umowy wspólnego życia” – bo chyba tylko w taki sposób należy patrzeć na rozwód.
Tymczasem przed tymże ołtarzem dwoje ludzi udzieliło sobie ślubu, czyli potwierdziło wolę, zgodnie z którą jedno do drugiego chce się przykleić na zawsze, póki śmierć ich nie rozdzieli. I wspólnota Kościoła to zapamiętała.