W 2007 r. w Polsce wydanie miało wznowić Narodowe Centrum Kultury, ale po dwóch latach przygotowań zerwało współpracę, która „mogłaby grozić interesowi publicznemu”. Książkę Tomasza Strzyżewskiego w tym roku wydało wydawnictwo Prohibita. Zdążyło na rok obchodów 25-lecia odzyskania wolności. Szkoda, że bez udziału państwa, które z taką lubością fetuje ten jubileusz.
Materiały to suche dokumenty z lat 1975–1977. Zajmują – uwaga! – blisko 600 stron. Jestem z pokolenia, które świadome życie prowadziło już bez cenzury. Ale w książce znajdziemy fragmenty, które wciąż nas przerażają: np. że należy eliminować pisownię quasi-proboszcz czy quasi-parafia i zapisy, że wyższe seminaria duchowne mają uprawnienia uczelni wyższych. Można było pisać teoretycznie o chorobach trzody chlewnej, ale o występowaniu tych przypadków w Polsce – już nie. Nie należało krytykować jakości sprzętu wiertniczego z ZSRR. Był zakaz pozytywnego przedstawiania kombatantów Armii Krajowej, bo to reakcjoniści. Należało eliminować utożsamianie polskości z katolicyzmem (brzmi znajomo?) czy skrajnie (!) klerykalizować interpretacje historii Polski (aktualne?).
Tyle wypisy z „Książki zapisów i zaleceń” GUKPPiW, przechowywanej w sejfach jego delegatur. W książce zdumiało mnie jednak nie to, czego się spodziewałam. Oczekiwałam masy skreśleń, narzuconych sformułowań. Tymczasem zmian nanoszonych przez cenzurę było niezwykle mało. „Radcy”, tak się nazywali, nie musieli ich wprowadzać – tak doskonale działała autocenzura dziennikarzy „reżimowych”. Dziennikarze i cenzorzy byli zresztą z jednego podwórka – stopień ich upartyjnienia sięgał 40 proc.! Jedli nierzadko w tych samych stołówkach, a funkcja cenzora często torowała drogę do dziennikarstwa. Twórcy „niereżimowi” też musieli się trzymać autocenzury – gdyby kolejne artykuły, książki czy spektakle były zdejmowane, ich instytucje by splajtowały. Taki był stopień ingerencji systemu totalitarnego PRL. Bo cenzura to nie – jak może się wydawać – wycinanie, ale selekcja. I ona zaczyna się w głowach dziennikarzy – specjalnie piszę to za autorem – w czasie teraźniejszym.
Tomasz Strzyżewski, „Wielka księga cenzury PRL w dokumentach”, Prohibita, Warszawa 2015.
Monika Odrobińska |