Spalone szkoły, sklepy, domy i kościoły: antychrześcijańska ofensywa przybiera na sile tak, jakby fanatycy chcieli usunąć wszelki ich ślad. W Górnym Egipcie płoną nawet sierocińce i domy dla upośledzonych dzieci. Świadek pogromów w Minya powiedział ostatnio, że po szturmie na kościół Al-Amir Tadros al-Shatbi fanatycy skierowali się w stronę funkcjonujących przy parafii dwóch domów dla niepełnosprawnych dzieci.
– Ukradli im wszystko. Zabawki, ubrania, a potem podłożyli ogień pod ich dom – powiedział 40-letni Shurkri Huzayn, kiedyś wychowanek sierocińca, a dziś jego ochroniarz. Pożar trwał pięć godzin, strawił wszystko, na szczęście dzieci nie było w tym czasie w środku. Zostały ukryte w bezpiecznym miejscu. Bandyci pozostawili po sobie zgliszcza, nie oszczędzili nawet galerii sztuk pięknych, w której wytwarzano pamiątki sprzedawane na cele charytatywne. Odpowiedzią chrześcijan na ten zdehumanizowany atak był napis na gruzach domu dziecka: „Niezależnie od tego, co zrobiliście, prosimy Boga o przebaczenie waszego czynu. Bóg istnieje”.
DŁUGIE LATA WYNISZCZANIA
Czy jednak tragiczne wydarzenia w Egipcie są rzeczywiście niespodziewanym wybuchem chrystofobii? Należy się przenieść w nieodległą przeszłość, aby zrozumieć, z jakim procesem mamy do czynienia.Jest egipska noc, 7 stycznia 2010 r. Koptowie świętują Pasterkę. Wierni wychodzą z katedry w Nag Hammadi. Z zaparkowanego przed świątynią samochodu rozlegają się strzały. Chwilę później samochód odjeżdża. Seria z karabinu pozbawia życia 9 osób, 11 jest rannych. Sami młodzi. W następstwie tego ataku, 10 stycznia policja aresztuje… 22 młodych Koptów, nie podając żadnych powodów wtargnięcia do prywatnych domów chrześcijan. 15 stycznia w ramach protestu przeciwko tej jawnej niesprawiedliwości grupa działaczy na rzecz praw człowieka, aktywistów i blogerów, głównie kobiet, wyrusza do Nag Hammadi, domagając się prawdy. Po drodze grupa zostaje aresztowana przez policję.
Jest egipska noc, 7 stycznia 2010 r. Koptowie świętują Pasterkę. Wierni wychodzą z katedry w Nag Hammadi. Z zaparkowanego przed świątynią samochodu rozlegają się strzały. Chwilę później samochód odjeżdża. Seria z karabinu pozbawia życia 9 osób, 11 jest rannych. Sami młodzi. W następstwie tego ataku, 10 stycznia policja aresztuje… 22 młodych Koptów, nie podając żadnych powodów wtargnięcia do prywatnych domów chrześcijan. 15 stycznia w ramach protestu przeciwko tej jawnej niesprawiedliwości grupa działaczy na rzecz praw człowieka, aktywistów i blogerów, głównie kobiet, wyrusza do Nag Hammadi, domagając się prawdy. Po drodze grupa zostaje aresztowana przez policję.
Jest egipska noc, 1 stycznia 2011 r. Z kościoła w Aleksandrii wychodzą wierni. Chcą wrócić do domów, radośnie kontemplując fakt, że oto przywitali nowy rok wraz z Panem Bogiem. Przed kościołem stoi zaparkowany samochód-pułapka. Eksplozja zabija 23 osoby, w tym kobiety i dzieci. Początkowo wydaje się, że za zamach odpowiedzialni są terroryści islamscy. Bynajmniej. Zamach zorganizował… minister spraw wewnętrznych w rządzie Hosniego Mubaraka, Habib el-Adly. Śledztwo z udziałem tegoż ministra jest w toku.
Jest egipska noc, 9 października 2011 r. Pokojowa demonstracja Koptów protestuje przeciwko niszczeniu ich godności i domaga się zwrotu ukradzionej rewolucji. Do akcji wkracza wojsko, rządzone przez nowego władcę Egiptu, gen. Tantawiego. Żołnierze, którzy – jak mawiają Egipcjanie – zawsze stali murem za narodem, bronili go i chcieli dla niego jak najlepiej, zaczynają rozjeżdżać demonstrantów pancernymi wozami. Rozlegają się strzały. Państwowa telewizja nadaje alarmujący komunikat: „Koptowie wyszli na ulice, aby dokonać rewolucji i przejąć władzę. Pomocy! Wojsko i policja potrzebują waszej pomocy, Egipcjanie”.
Do akcji wkraczają islamiści i szarzy obywatele, którzy jeszcze niedawno szli ramię w ramię z Koptami, ku lepszej przyszłości, gromadząc się przeciwko Mubarakowi na placu Tahrir. Październikowa masakra pozbawiła życie 28 młodych ludzi, ponad 200 zostało rannych. Żadna z ofiar nie była uzbrojona. W toku śledztwa, po masakrze w Maspero, bo tak nazwano tamto wydarzenie, okazuje się, że głównymi sprawcami zajść i odpowiedzialnymi za rozlew krwi są… chrześcijanie, a konkretnie księża, którzy zorganizowali pokojową demonstrację.
To „tylko” trzy smutne fakty z życia chrześcijan w Egipcie, z trzech różnych epok. Dlaczego właściwie przenieśliśmy się w tak „odległe” czasy zamiast skupić na aktualnych dewastacjach kościołów, dokonywanych przez muzułmańskich fanatyków, w takich miastach jak Aleksandria, Arish, Fayoum, Sohag, Giza, Kair, Luksor, Suez, Beni Suef, Asyut…? Ponieważ sytuacja w Egipcie nie powinna być rozpatrywana według czarno-białego scenariusza. Bractwo Muzułmańskie i salafici – za czasów Mursiego tworzyli koalicję rządową, teraz są zajadłymi wrogami w walce o władzę – nie są jedynym problemem chrześcijan.
Wyznawcy Chrystusa żyli pod presją i w ucisku za prezydentury Mubaraka, po Mubaraku, w tzw. okresie przejściowym – dyktatora gen. Tantawiego, następnie w czasie reżimu Mursiego, gdy „egipski naród wybrał”, i dziś, już z kolejnym dyktatorem w roli głównej, wojskowym Abd al-Fattah as-Sisim. Nadal żyją w strachu, w poczuciu zarzewia, można już nawet użyć tego słowa, wojny domowej. Junta nie zapobiega szerzeniu się nienawiści w przestrzeni publicznej, a ulicą rządzą hordy Bractwa Muzułmańskiego i salafitów. Chrześcijanie są pozostawieni samym sobie.