Rok przed wyborami nie miał pieniędzy, zaplecza ani zwolenników. Dziś jest prezydentem Francji, ma zdecydowaną większość w parlamencie i jest niepodzielnym władcą mocarstwa atomowego z prawem weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. W przeddzień naszego narodowego święta powinniśmy się temu uważnie przyjrzeć.
Emanuel Macron pojawił się na francuskiej scenie politycznej niczym deus ex machina. Były drugorzędny polityk partii socjalistycznej pokonał całą plejadę renomowanych nazwisk. Drogę do prezydentury utorowało mu zniszczenie kandydata niemal pewnego zwycięstwa w wyborach. François Fillon – co wywlókł na światło dzienne Macron – przez wiele lat zatrudniał na fikcyjnych etatach swoich krewnych. Była to praktyka powszechnie stosowana we Francji, i nie tylko tam. Niemniej tylko Fillon, konserwatywny kandydat na prezydenta, stał się obiektem zmasowanego ataku prasowego, który odniósł piorunujący skutek. Jednocześnie na kilka dni przed wyborami dokonano włamania do komputerów w centrali wyborczej Macrona i znaleziono kompromitujące materiały, ale władze zabroniły rozpowszechniania tych informacji. Co ciekawe, media, które na całym świecie zażarcie bronią wolności słowa i entuzjastycznie drukują wszelkie sensacyjne materiały, w tym przypadku uhonorowały decyzję francuskiego sądu. Tymczasem pytania się mnożą. Kto sfinansował kampanię Macrona? Kto stał za przeciekami i kampanią prasową wymierzoną w konserwatywnego katolika? Kto stał za tym, że przypuszczalnie jeszcze bardziej wybuchowe informacje tyczące się politycznego nowicjusza zostały zamiecione pod dywan? Odpowiedzi na te pytania niech udzielą eksperci od teorii spiskowych, natomiast my zajmijmy się skutkami tych niezwykłych wydarzeń.
Teraz Berlin
Wiele wyjaśnia fakt, że Macron pierwszego dnia po inauguracji poleciał do Berlina, gdzie został entuzjastycznie powitany przez kanclerz Merkel. Oboje politycy zapowiedzieli zacieśnianie współpracy na wszystkich frontach. W przeszłości tandem niemiecko-francuski nadawał tempo integracji europejskiej, dziś polityka ta nabiera nowego wymiaru – strefa euro ma przemienić się z unii pieniężnej w unię gospodarczą. Dodajmy, że unia gospodarcza będzie wymagać także unii politycznej, ale o tym na razie głośno się nie mówi, ponieważ narody Europy jeszcze do tego nie dorosły. O tym najlepiej świadczy Brexit i sukcesy Marine Le Pen, jednej z czworga kandydatów w wyborach prezydenckich we Francji.
Integracja gospodarcza będzie mieć na celu zapewnienie dominacji dotychczasowych potęg. Zostanie to dokonane poprzez daleko idącą unifikację systemu podatkowego. Już nigdy więc nie powtórzy się przypadek Irlandii, która w drodze radykalnej obniżki podatków od dochodów przedsiębiorstw (CIT) zdołała przyciągnąć ogromne inwestycje zagraniczne i tym sposobem w ciągu zaledwie kilkunastu lat awansować z grona najbiedniejszych do najbogatszych krajów Unii Europejskiej. Zharmonizowanie systemu podatkowego uniemożliwi wcielenie w życie innych bodźców stymulujących szybki wzrost gospodarczy, na przykład odpisów z tytułu nakładów inwestycyjnych czy wydatków na prace badawczo-rozwojowe. Kraje, które są mniej zasobne, takimi pozostaną i będę głównie dostarczycielami taniej siły roboczej – nie tylko nisko wykształconej, ale także najzdolniejszych kadr (najlepszy fachowiec emigrujący do innego kraju zarabia znacznie mniej niż jego lokalny odpowiednik).
Nic na siłę?
Oczywiście, żadne państwo pozostające poza strefą euro nie zostanie zmuszone do przyjęcia wspólnej waluty, tylko że taka postawa będzie „nieopłacalna”. Na przykład UE wprowadza w życie urząd prokuratora europejskiego, którego głównym zadaniem będzie ściganie przestępstw podatkowych. Jeśli będziemy chcieli uzyskać pomoc w uszczelnianiu systemu podatkowego, to będziemy musieli poddać się kontroli tego prokuratora, a trudno mieć wątpliwości, że z czasem zakres jego władzy zostanie rozszerzony. Zatem utracimy suwerenność w kolejnej dziedzinie, chyba że będziemy z przestępstwami podatkowymi walczyć w pojedynkę.