Donald Tusk niestrudzenie walczy z autokracją. To nie moja opinia, ale uzasadnienie przyznania polskiemu premierowi tegorocznej nagrody M100 Sanssouci Colloquium, międzynarodowej konferencji medialnej w Poczdamie.
fot. FreepikJak czytamy na stronie konferencji, została ona powołana w 2005 r. przez grupę „wiodących osobowości ze świata polityki i mediów”, a jej celem jest „odnajdywanie nowych, konstruktywnych form współpracy oraz wzmacnianie demokracji, wolności opinii, a także prasy” w Niemczech, Europie i na całym świecie. Jednym słowem standardowy bełkot, jaki zwykle możemy znaleźć w informacjach o tego typu instytucjach, których racja istnienia jest oczywiście inna. Chodzi w nich bowiem o to, żeby pod pozorami szczytnych celów i ogólnie słusznych a obłych twierdzeń realizować konkretny program polityczny. Niemcy są w tym znakomici: mają wiele tak działających instytucji, nagradzających zagranicznych polityków i inne osoby publiczne; mają też pieniądze.
JESZCZE DŁUGA WALKA
A może faktycznie pod rządami Tuska kruszy się złowrogi autorytaryzm, a wolność medialna rozkwita? Gdyby spojrzeć na najbardziej znany z indeksów wolności mediów World Press Freedom Index, przygotowywany przez organizację Reporterzy bez Granic (Reporters Sans Frontières – RSF), dostalibyśmy potwierdzenie takiej tezy. Co prawda Polska w tym roku jest tam dopiero na 47. miejscu (na 180 klasyfikowanych państw), ale to skok w ciągu roku aż o 10 miejsc w górę. Mimo wszystko sytuacja Polski jest opisywana jako „problematyczna”. Cóż, przed panem premierem jeszcze długa walka o demokrację.
Kiedy przeczytamy opis dotyczący sytuacji naszego kraju, możemy się zdziwić. Nie ma tam ani słowa o sposobie, w jaki nowa władza przejęła media państwowe. A niezależnie od tego, jak krytycznie ocenialibyśmy ich sposób działania za rządów PiS, trudno uznać, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem. W raporcie wspomniano tylko, że „media publiczne są aktualnie przedmiotem politycznego starcia między nowym rządem, który wdraża chwiejną reformę, a instytucjami kontrolowanymi przez poprzednią władzę, które starają się jej zapobiec”. Nawet przy najlepszych chęciach nie można tego uznać za opis rzetelny.
Kto zna historię indeksu RSF, nie będzie jednak tak mocno zaskoczony. Między 2015 a 2016 r. pozycja Polski spadła radykalnie, z miejsca 18. na 47. Trudno było znaleźć uzasadnienie dla tak ostrej zmiany. Wybory miały miejsce jesienią 2015 r., Radę Mediów Narodowych – zresztą ciało kompletnie niepotrzebne i faktycznie służące upartyjnieniu mediów państwowych – powołano w czerwcu 2016 r., a natężenie rządowej propagandy w tamtym czasie było jeszcze umiarkowane. Wygląda to więc tak, jakby tworząc zestawienie za 2016 r., RSF nie kierowało się jakimikolwiek obiektywnymi kryteriami, a jedynie politycznymi sympatiami twórców indeksu.
PRÓBA DZIENNIKARZY
Kluczem jest metodologia. Fundament stanowią ankiety wypełniane przez przedstawicieli świata dziennikarskiego w badanych krajach. Na podstawie odpowiedzi przydzielane są punkty, przeliczane na podstawie skomplikowanego algorytmu. Weźmy przykłady pytań z polskiej wersji kwestionariusza:
„Jakie wpływy ma rząd w redakcjach następujących mediów: sprzyjających jego działaniom, niesprzyjających oraz publicznych?”; „Czy urzędnicy państwowi i inni politycy działają tak, aby zapewnić wolność prasy?”; „Czy władze lub czołowe postacie polityczne organizują lub wspierają kampanie dezinformacyjne lub propagandowe?”; „Czy media prywatne muszą dostosowywać swoje treści w zamian za dotacje przyznawane przez państwo?”; „Czy właściciele mediów informacyjnych ograniczają niezależność redakcyjną tych mediów?”; „Czy media mogą poruszać wrażliwe kulturowo tematy bez prowokowania gwałtownej kontestacji społecznej?”.
Nietrudno dostrzec, że odpowiedzi będą oparte na subiektywnym odczuciu i lojalnościach oraz sympatiach politycznych albo wprost partyjnych. Kluczowe jest zatem, jak wygląda próba polskich dziennikarzy, do których trafiają ankiety. Do mnie ani do żadnego ze znanych mi kolegów dziennikarzy żadna nigdy nie trafiła, a sposób doboru respondentów nie jest przez RSF ujawniany. Owszem, są w ankiecie również pytania, w których odpowiedź musi bazować na weryfikowalnych faktach – np. o to, czy kodeks karny przewiduje kary za zniesławienie (w Polsce, niestety, tak), jednak to mniejszość pytań.
BALANS MNIEJ WYRÓWNANY
Jak zatem jest z pluralizmem mediów pod obecnymi rządami? Moja subiektywna odpowiedź brzmi: bez zmian. Nie ma poprawy, która uzasadniałaby radykalny awans w indeksie wolności medialnej albo nagradzanie premiera za wyjątkowe osiągnięcia w sferze mediów. Można by natomiast argumentować, że balans w mediach jest dzisiaj mniej wyrównany, niż był w latach 2015–2023.
W czasie rządów PiS bezwzględna dominacja władzy w mediach państwowych była usprawiedliwiana koncepcją medialnego pluralizmu rozproszonego. A więc – twierdzono – może i media państwowe są mocno przechylone na korzyść rządzących, ale przecież inne media są mocno przechylone w kierunku opozycji. Trudno się zgodzić z taką argumentacją, jeśli wzięło się pod uwagę, że na media państwowe łożą wszyscy obywatele, i to niemało. Dotacja z budżetu dla TVP wyniosła (wg raportu NIK z ub.r.) w latach 2017–2023 blisko 7,2 mld zł. Do tego trzeba dodać ponad 2,3 mld zł w 2023 r. W praktyce więc rządową propagandę wspierali podatkami także ci, którzy nie mieli na to ochoty. Dodatkowo dużymi sumami z różnych podmiotów publicznych zasilano prywatne media przychylne władzy, a nieprzychylnym usiłowano utrudniać życie, choćby poprzez opóźnianie odnowienia koncesji.
Paradoksem jest, że o ile media otwarcie wrogie władzy nie miały jakichś ogromnych problemów, o tyle uderzano w media z teoretycznie tej samej strony podziału ideowego – pod pretekstem ochrony interesów państwa. Chodziło o niezgodę na politykę rządu wobec Ukrainy, a wykorzystywano do tego służby (ABW) i ustawę Prawo telekomunikacyjne, blokując użytkownikom dostęp do niektórych stron i portali.
TEMAT, KTÓRY ZNIKŁ
Jak jest dzisiaj? TVP przez krótki czas próbowała robić wrażenie zrównoważonej, ale szybko sobie te próby darowano. Owszem, nie ma mowy o propagandzie tak ordynarnej jak w latach 2016–2023, a do programów publicystycznych zapraszane są osoby, których tam przez lata nie było, ale w istocie media państwowe to po niecałym roku TVN-bis i Radio Zet-bis. Zresztą, kształt nadają im w dużej mierze dziennikarze, którzy przeszli właśnie z tych stacji. I tak jak poprzednio wyborcy PO zmuszeni byli w podatkach łożyć na media rządowe sprzyjające PiS, tak teraz wyborcy PiS zmuszeni są zasilać swoimi pieniędzmi media rządowe KO. W tym roku TVP i Polskie Radio otrzymywały pieniądze już trzykrotnie, w sumie ok. 1,3 mld zł.
Nadal działa pluralizm rozproszony, tyle że jego bilans nieco się zmienił. Skoro bowiem media państwowe są po stronie obecnej władzy, znaczy to, że opozycja jest słabiej reprezentowana. Natomiast sprzyjające PiS prywatne podmioty, a więc przede wszystkim TV Republika oraz media braci Karnowskich, jakkolwiek odcięte obecnie od publicznych pieniędzy, działają swobodnie i konkurują między sobą o widza TVP z czasów Jacka Kurskiego i Mateusza Matyszkowicza. Roman Giertych nawołuje co prawda do zdelegalizowania mediów o. Tadeusza Rydzyka, ale na razie szczęśliwie te pohukiwania politycznego harcownika pozostają bez odzewu. Inna sprawa, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nadal jest w rękach poprzedniej władzy.
Czy moglibyśmy być dzisiaj w innym miejscu? Zapewne tak, gdyby poprzednio rządzący wykorzystali szansę, jaką dawała im praktycznie pełnia władzy, i przynajmniej spróbowali stworzyć mechanizm w większym stopniu oddzielający media państwowe od polityków. Takiej próby jednak nie było, a utworzenie RMN oznaczało pójście w odwrotną stronę.
Nowa władza, mimo szumnych zapowiedzi odpolitycznienia mediów państwowych, nie robi w tej sprawie kompletnie nic. Temat znikł, za to budżetowe dotacje mają się znakomicie.