Tegoroczna kampania prezydencka w USA przejdzie do historii ze względu na niezwykłą dramaturgię. Jakie konsekwencje będzie miał wynik wyborów dla Polski?
fot. PAP/EPA/BIZUAYEHU TESFAYENie było takiego przypadku w całej historii Ameryki, żeby kandydat, który zapewnił sobie wygraną w prawyborach, później zrezygnował z ubiegania się o urząd prezydencki. W miejsce Joego Bidena postawiono obecną wiceprezydent Kamalę Harris, co dokonało się jeszcze przed konwencją tej partii. Z drugiej strony mamy do czynienia z Donaldem Trumpem, który jako urzędujący prezydent przegrał w 2020 r. i obecnie chce odzyskać utracone stanowisko. Na to wszystko nałożyła się próba jego zabicia.
Podmiana kandydata w Partii Demokratycznej nieco zmieniła sytuację, Trump nadal ma przewagę, ale znacznie mniejszą. Kamala Harris, jako kobieta, w dodatku mająca hinduskie i afrykańskie korzenie, zelektryzowała demokratyczny elektorat. Jest wcieleniem marzeń amerykańskiej lewicy, która od lat postrzega wyniki wyborcze jako skutek rasizmu, seksizmu i nieokiełznanego kapitalizmu, a nie jako następstwo zmagań, w których zasadniczym czynnikiem są zasługi i zdolność do kierowania państwem. Ideologiczne zacietrzewienie przesłania rzeczywisty obraz sceny politycznej, bo jakby nie było, Barack Obama dwukrotnie wygrał wybory prezydenckie. Wiele innych stanowisk pochodzących z wyboru jest zajmowanych przez kobiety i osoby nie mające europejskich korzeni.
KTO WYGRA?
Pomimo że ośrodki badania opinii publicznej dają nieznaczną przewagę Trumpowi, to, co stanie się 5 listopada, jest wielką niewiadomą. Za Trumpem przemawia fakt, że cieszy się nieco większym poparciem w większości kluczowych stanów, tych, w których żadna partia nie ma stałej przewagi. Żeby wygrać, trzeba zdobyć większość wśród elektorów, a nie bezwzględną większość wśród wszystkich wyborców. Od wielu lat republikańscy kandydaci na prezydenta nie mają żadnych szans wygrania w Kalifornii czy w Nowym Jorku, a demokratyczni w Teksasie. Stąd wynik wyborów zależy od zwycięstwa w takich stanach jak Ohio, Pensylwania czy Michigan.
W stosunku do poprzednich wyborów Trump uzyskuje coraz większe poparcie wśród ludności o korzeniach afrykańskich i latynoskich. Zastąpienie Bidena przez Harris może ten obraz istotnie zmienić, bo wielu wyborców jednak kieruje się kolorem skóry kandydata, a mniej jego poglądami. Kamala Harris w swej dotychczasowej karierze politycznej nie zapisała się niczym szczególnym dla ludzi o podobnym do jej pochodzeniu. Na przykład jako prokurator generalny stanu Kalifornia dużo większą uwagę zwracała na prawa społeczności LGBT+ niż czarnoskórych. Jako wiceprezydent miała zajmować się sprawą migrantów i uszczelnieniem granicy z Meksykiem. Tu wykazała się całkowitą bezsilnością – za prezydentury Bidena nastąpiła prawdziwa inwazja nielegalnych przybyszów.
Nadzwyczaj istotną rolę mogą odegrać media. Cztery lata temu Biden rzadko wychodził z domu (panowała pandemia) i w praktyce kampanię wyborczą prowadziły za niego media głównego nurtu (z wyjątkiem sieci telewizyjnej Fox News) oraz kanały społecznościowe. Stąd wiadomości niekorzystne dla demokraty nie przedostawały się do wyborców. Jest wysoce prawdopodobne, że w tym roku sytuacja się powtórzy, z tym że dawny Twitter (obecnie X) jest w rękach Elona Muska, który popiera Trumpa.
W przeciwieństwie do Bidena kandydatura Harris przyciąga ogromne pieniądze, w lipcu demokraci zdołali zebrać ponad 300 mln USD. Dla porównania, w tym samym czasie do skarbonki Trumpa wpłynęło na kampanię niespełna 140 mln USD. Harris jest szczodrze wspierana przez lewicę, która dziś w większości rządzi wielkim biznesem, szczególnie z branży najbardziej zaawansowanych technologii, przeciętni obywatele zaś popierają republikanów.
Dużo się mówi o wpływie neomarksizmu, co chyba tylko w pewnym stopniu wyjaśnia zjawisko przesunięcia się elit na lewo. Owszem, lewica dominuje w amerykańskim szkolnictwie, szczególnie wyższym, i ten fakt przekłada się na wzrost zainteresowania marksizmem, niemniej w wielu przypadkach czołową rolę odgrywa raczej zwykły hedonizm. Tradycyjne wartości, rodzina i chrześcijańska moralność stoją na przeszkodzie używaniu życia, a osoby bogate nie lubią ograniczeń.
W grę wchodzi także czynnik ekonomiczny. W dziedzinach hi-tech najcenniejsi pracownicy to osoby zaraz po studiach, pełne energii i mające najnowszą wiedzę. Konkurencja jest mordercza, stąd w firmach panuje ogromny nacisk, żeby zatrudniony skupiał się tylko na pracy, a rodzina, nie mówiąc o dzieciach, stanowi w tym zakresie niemałą przeszkodę. Stąd też promocja aborcji.
Kamala Harris znakomicie wpisuje się w ten obraz – bezdzietna kobieta, która żyła w luźnych związkach i wyszła za mąż w wieku pięćdziesięciu lat. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że jest osobą reprezentującą wielokulturowość (matka Hinduska, ojciec Jamajczyk), wychowywaną jednocześnie w religii chrześcijańskiej (baptyści) i w hinduizmie, której mąż jest wyznania mojżeszowego, to otrzymujemy wręcz ideał współczesnego przedstawiciela skrajnej lewicy. Taka też była Harris jako generalny prokurator w Kalifornii i senator – ze wszystkich sił broniła interesów społeczności LGBT+, ideologii gender i prawa do zmiany płci.
Kandydaci na prezydenta na ogół wybierają na wiceprezydenta kogoś, kto poszerzy wachlarz poglądów, żeby przyciągnąć więcej wyborców. Natomiast Harris, decydując się na Tima Walza, wybrała osobę głoszącą poglądy niemal identyczne jak ona sama – z tą różnicą, że Walz jest biały. To jest oczywisty sygnał, że w sprawach światopoglądowych nie będzie żadnych kompromisów!
MIĘDZYNARODOWE IMPLIKACJE
Wynik wyborów w USA będzie istotny dla świata i Polski. Kamala Harris w Białym Domu oznaczałaby promocję wielu spraw, których nie da się pogodzić z cywilizacją życia. Jednym z pierwszych kroków, jakie uczynił jej mąż Douglas Emhoff w ramach pomocy małżonce w kampanii wyborczej, były odwiedziny kliniki aborcyjnej. Podczas wysłuchań przed komisjami senackimi Harris wykazywała poglądy nieprzychylne katolicyzmowi. Jako prokurator generalny wsławiła się dokonaniem rewizji w domu działacza pro-life, który nagrał przedstawicieli największej amerykańskiej organizacji aborcyjnej, Planned Parenthood, usiłujących sprzedać organy uśmierconych nienarodzonych dzieci, co w USA jest nielegalne. Przedstawiciele prokuratury zarekwirowali te kompromitujące materiały. Prokurator Harris nigdy nie wszczęła śledztwa w sprawie możliwych nadużyć ze strony Planned Parenthood, natomiast uczyniła to w przypadku obrońców życia nienarodzonego. W przypadku zwycięstwa Harris można zatem oczekiwać wielkiej ideologicznej ofensywy sił skrajnie lewicowych.
Z punktu widzenia katolików Trump jest bez wątpienia dużo lepszym kandydatem. Zapożyczając zdanie z Biblii: nawet jeśli nie jest on z nami, to nie jest przeciwko nam. Duża część jego elektoratu rekrutuje się spośród ewangelikalnych chrześcijan i z całą pewnością odwdzięczy się im w przypadku ponownego zwycięstwa. Jego nominacje do Sądu Najwyższego były tego doskonałym przykładem.
W zakresie polityki zagranicznej Harris stanowi niewiadomą, ale biorąc pod uwagę całą jej przeszłość, można przypuszczać, że będzie się kierować zaleceniami płynącymi z nieformalnych ośrodków władzy. Niemniej jest jeden pewnik, zmagania z Chinami będą trwać; w tym zakresie nie ma różnic pomiędzy nią a Trumpem. Różnice mogą natomiast występować w innych sprawach. Wbrew rozsiewanym opiniom Trump nie porzuci Ukrainy, bo nie chce przejść do historii jako prezydent, który ustąpił Putinowi, ale na pewno skończyłaby się polityka, w ramach której Kijów ma daleko idącą swobodę działania. Trump nie dopuści do tego, żeby sprawa drugorzędna dla USA przesłaniała wszystkie inne.
W przypadku Europy i NATO Trump nie zmieni swej uprzedniej polityki – będzie twardo stać na stanowisku, że kontynent europejski powinien więcej łożyć na obronę swego obszaru. Natomiast jeśli zwycięży Harris, to można oczekiwać kontynuacji polityki Bidena, czyli udawania, że w zakresie transatlantyckich stosunków wszystko jest OK.
Ze względu na rosyjski najazd na Ukrainę Polska stała się ważnym partnerem USA. Pod rządami Trumpa ta sprawa zejdzie na drugi plan, w przypadku zwycięstwa Harris zaś dalszy rozwój sytuacji jest niepewny. Oby tylko nie doszło do dalszej eskalacji i III wojny światowej. Natomiast po bezlitosnym bombardowaniu Strefy Gazy trudno sobie wyobrazić, by w najbliższych latach ktokolwiek w USA chciał odgrzewać krzywdzącą dla nas ustawę 447.
Ogólnie rzecz biorąc, administracja Trumpa zapewne będzie dokonywać racjonalnej analizy amerykańskich międzynarodowych zobowiązań i wcielać w życie politykę mającą na celu wzmocnienie siły gospodarczej kraju, a prezydentura Harris najprawdopodobniej upłynie pod znakiem dryfowania ku dekadencji w polityce wewnętrznej i utrzymywaniu nadmiernie rozdętych zobowiązań na arenie międzynarodowej.