Specjalnością naukową prof. Fuszary jest socjologia prawa. Dyscyplina ta zajmuje się m.in. analizą społecznych konsekwencji wprowadzanego prawa. Jak na prawo wpłynąć mogą refleksje pani pełnomocnik? Polskie przepisy przejrzyście definiują zasady dotyczące wieku, w którym dziecko otrzymuje uprawnienia decyzyjne; do 18. roku życia nie może samodzielnie udawać się do lekarza. Po ukończeniu 18 lat decyzja należy do danej osoby, która z mocy prawa przestaje być dzieckiem. Czy zatem zasady te powinny ulec zmianie? Może faktycznie procesy społeczne, jakie dokonały się w ostatnich latach, sprawiają, że dzieci winny mieć prawo do decydowania o swoich sprawach zdrowotnych? Czy jednak podobne propozycje nie są wewnętrznie sprzeczne?
Te zasady, związane z ograniczoną możliwością podejmowania przez dziecko samodzielnych decyzji, nie wynikają jedynie z prawa medycznego. Odnoszą się one do ustalonej w polskim prawie formuły stopniowego uzyskiwania przez młodzież konkretnych obowiązków oraz uprawnień decyzyjnych. Stąd też np. dziecko, które nie ukończyło 13 lat, nie może odpowiadać za tzw. czyn karalny. Lekarz jednak nie musi się go pytać o zgodę na leczenie zęba. Wyrazić ją muszą za to rodzice, którzy mogą także podjąć decyzję o zaprzestaniu leczenia. Wśród prawników co pewien czas wraca dyskusja dotycząca zasadności zachowania podobnych granic wiekowych. Część badaczy twierdzi bowiem, że młodzież dzisiaj dużo szybciej dojrzewa, stąd też należy przekazać jej więcej uprawnień. Prawdopodobnie właśnie tym tropem poszła prof. Fuszara. Wydaje się jednak, że droga ta jest nie tylko wychowawczo błędna, lecz także prawnie niebezpieczna.
Po pierwsze, twierdzenie o przyspieszonym procesie dojrzewania młodzieży jest nieprawdziwe. To, że dzieci mają nieograniczony dostęp do informacji, fakt, że wcześniej poznają smak alkoholu oraz podejmują inicjację seksualną, świadczy o tym, że do dojrzałości im znacznie dalej, niż sądzą ministerialni urzędnicy. Zdaniem pani pełnomocnik polskie prawo zezwala na działania seksualne osób pomiędzy 15. a 18. rokiem życia. Faktycznie kodeks karny zakazuje podobnych działań jedynie w stosunku do dzieci poniżej 15. roku życia. Mówimy wówczas o pedofilii. Czy jednak uprawianie seksu przez dzieci nieco starsze jest zjawiskiem normalnym, moralnym i społecznie oczekiwanym?
Zapomniano chyba o słowie „demoralizacja”, które najlepiej oddaje charakter promowania działań seksualnych wśród dzieci i młodzieży
Zapomniano chyba o słowie „demoralizacja”, które najlepiej oddaje charakter promowania działań seksualnych wśród dzieci i młodzieży. Ustawa o postępowaniu w sprawach nieletnich nakłada na każdego społeczny obowiązek powiadomienia organów państwowych w chwili, gdy dostrzega u młodej osoby zachowania o podobnym charakterze. Twierdzenie zatem, że polskie przepisy nie zabraniają podejmowania działań seksualnych przez dzieci powyżej 15. roku życia, to nic innego jak promowanie kultury prawnej opartej na relatywizmie. Wszelkie normy stają się w tym wypadku względne. Trudno nawet wskazać w tym miejscu wartość, która powinna być chroniona przez prawo.
Jeśli założenia, jakie sugeruje prof. Fuszara, zostaną wprowadzone w życie, pojawi się możliwość samodzielnych wizyt dzieci u lekarzy. Rodzice zaś, zobowiązani formalnie do troski o zdrowie i życie dziecka, nie będą mieli prawa do uzyskania informacji na temat dziecka. Zapisane w ustawie zasadniczej prawo rodziców do swobody wychowania dzieci w zgodzie z własnymi zasadami i sumieniem zostanie w zasadzie całkowicie zniesione.
Zapisy Konstytucji RP gwarantują poszanowanie fundamentalnych praw rodziny. Profesor Fuszara promuje pojęcie zdrowia reprodukcyjnego, które nie jest znane polskiemu prawu. Podobnymi działaniami walczy o swobodny dostęp młodzieży do środków antykoncepcyjnych, które nie mają nic wspólnego ze zdrowiem, zwłaszcza zdrowiem rozwijających się dzieci. Najsmutniejsze jest jednak to, że omawiane sugestie są kolejnym przykładem utrwalania poglądu wskazującego, że dzieciom grozić może niebezpieczeństwo ze strony ich rodziców, a więc tych, którzy troszczą się o nie najmocniej, zapewne znacznie bardziej niż ministerialni urzędnicy.
Błażej Kmieciak |