Wizyta prezydenta Joe Bidena w Polsce jest objawem ogromnego ocieplenia w stosunkach amerykańsko-polskich.
Niestety, jest to zmiana dość przypadkowa, bo wymuszona rosyjską napaścią na Ukrainę, dzięki czemu w naszej części świata wystąpiła całkowita zgodność interesów narodowych. Lody zostały przełamane, ale trudno mówić o nowym początku, o czym świadczy potok deklaracji połączony z brakiem konkretów.
Rosyjska inwazja na Ukrainę spowodowała istotną zmianę na amerykańskiej scenie politycznej. Republikanie powrócili do swej tradycyjnej antyrosyjskiej postawy, a Donald Trump – który ostro krytykował NATO i był przeciwny międzynarodowym zobowiązaniom Ameryki – powiedział ostatnio, że on udzieliłby Ukrainie wojskowej pomocy „na większą skalę” niż ta, jakiej udziela administracja Bidena.
W listopadzie odbędą się częściowe wybory do Senatu USA, w połowie prezydenckiej kadencji. Twardą postawą w sprawie ukraińskiej demokraci usiłują zatrzeć w pamięci wyborców niepowodzenia związane z wycofywaniem się z Afganistanu.
REGIME CHANGE?
Swoje przemówienie na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie prezydent Biden zakończył słowami: „na miłość boską, ten człowiek [Putin – K.D.] nie może pozostać przy władzy”, co w świecie zostało przyjęte jako wezwanie do regime change (zmiany władzy w Rosji). To określenie było używane przez amerykańskich polityków na przykład przed inwazją na Irak czy interwencją w Libii. Uprzednio do skrytobójczego usunięcia Putina wezwał czołowy senator z ramienia Partii Republikańskiej Lindsey Graham.
Chociaż później Biały Dom pospieszył z wyjaśnieniami, że Joe Biden nie miał na myśli regime change, wypowiedziane przez prezydenta słowa zostały przyjęte jako znak dalszego pogorszenia stosunków pomiędzy USA i Rosją. Uprzednio amerykański przywódca nazwał Putina „rzeźnikiem” i „zbrodniarzem wojennym”, a jeszcze wcześniej „zabójcą”.
Na Kremlu słowa prezydenta Bidena zostały potraktowane jako potwierdzenie podejrzeń, że idea przyjęcia Ukrainy do NATO w istocie miała cel ofensywny, była skierowana przeciw Rosji. Można przypuścić, że słowne ataki pod adresem Putina przyniosą skutek odwrotny do oczekiwanego – rządzące elity raczej zewrą szeregi, niż będą myśleć o tyranobójstwie.
Ostra wypowiedź Bidena stawia także pod wielkim znakiem zapytania możliwość zawarcia jakiegoś porozumienia pomiędzy Ukrainą i Rosją. Jakikolwiek układ kończący obecną wojnę musi zawierać gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy i Stany Zjednoczone będą musiały mieć w tym jakiś udział. Im gorsze są stosunki amerykańsko-rosyjskie, im więcej podejrzliwości pomiędzy tymi krajami, tym trudniejsze będzie osiągnięcie takiego porozumienia i tym dłużej będzie trwać wojna, a tym samym większe będą zniszczenia i cierpienia nad Dnieprem.
Jakkolwiek byśmy interpretowali to oświadczenie, jest ono w pełni zgodne z opinią wyrażaną przez wielu obserwatorów, że w Waszyngtonie nie myśli się o innym zakończeniu tego konfliktu niż całkowite pokonanie Rosji. Inne fragmenty przemówienia prezydenta Bidena wyraźnie na to wskazują. Powiedział on, że NATO musi przygotować się do długotrwałego wysiłku, co nie wróży podjęcia starań mających na celu szybkie zakończenie zmagań.
PODWYŻKI W EUROPIE
Podczas wizyty w Europie prezydent Biden wielokrotnie podkreślał, że NATO jest zjednoczone i jednomyślne w stosunku do Rosji. Trudno jednak nie zauważyć, że w świecie NATO jest raczej osamotnione, ponieważ poza Japonią i Australią pomysł nałożenia i utrzymywania sankcji gospodarczych na Rosję nie cieszy się poparciem. Żadne z wielkich państw rozwijających się (Brazylia, Indie, Chiny i RPA) nie bierze udziału w tej kampanii.
Trudno także ocenić, jak długo Europa Zachodnia pozostanie wierna obecnej polityce. Podczas konferencji prasowej w Brukseli prezydent Biden z rozbrajającą szczerością przyznał, że w wyniku sankcji w UE wystąpią niedobory żywności. Zmagania z Rosją skutkują także ogromnym wzrostem cen nośników energii, zatem Europę i świat czeka dalsza podwyżka kosztów utrzymania.
Aby zmniejszyć zależność Europy od rosyjskiego gazu, prezydent Biden obiecał zwiększenie dostaw amerykańskiego LNG. Kłopot w tym, że USA nie są w stanie w szybkim tempie podnieść poziomu wydobycia i eksportu, bo do tego potrzebne są wielkie inwestycje. Biorąc pod uwagę to, że demokraci od lat zwalczają przemysł naftowy, nie jest pewne, czy koncerny paliwowe zdecydują się na taki krok.
Polska może cieszyć się z wielkiej poprawy stosunków z USA, ale nie jest oczywiste, jak długo ta koniunktura będzie trwać. Stąd też z jakimiś szarżami ułańskimi w rodzaju przekazywania Ukrainie MiG-ów należy raczej poczekać.