Na 3 maja – nasze piękne podwójne święto – miałam napisać skąpany w blaskach majowej jutrzenki miły felieton z nawiązaniem do 1050. rocznicy chrztu Polski.
Obchody jeszcze przecież trwają, a nawet będą miały kolejną wielką odsłonę właśnie 3 maja, i to na Jasnej Górze, gdzie znowu zawierzymy Polskę Matce Bożej. A i w tym tygodniu była tam bliska mi Akademicka Pielgrzymka, wyróżniając się w czas Apelu Jasnogórskiego togami i gronostajami.
Ale najpierw trzeba poruszyć inne zagadnienie, bo sprawy dzieją się tu i teraz. Oto w niedzielne popołudnie 24 kwietnia na Cmentarz Wojskowy na Powązkach wchodzi niezwykły kondukt. Prowadzi go barwny oddział kawalerii. Konie idą niczym w dawnej Polsce: to przecież chowają wielkiego ułana, płk. Zygmunta Szendzielarza ps. „Łupaszka”, dowódcę V Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, przed wojną oficera 4. Pułku Ułanów Zaniemeńskich.
Nekropolia polskich bohaterów, bo tym są Wojskowe Powązki, jest tak często odwiedzana przez Polaków z całego kraju, że śmiało mogę założyć, iż Czytelnicy zobaczą oczami wyobraźni ten obraz: brama, na lewo dom przedpogrzebowy, na prawo kilka grobów niezwykłych Polaków i zaraz za nimi, w głębi niewielkiej alejki, wysoki szpaler utworzony przez ściśle obok siebie posadzone tuje. Zasłaniają grób Bolesława Bieruta, wysoki na kilka metrów, potężny i ponury. Zasłaniają przed kim? I przed czym? Przed nami? I przed tym wstydem, jaki jest i naszym udziałem, że się nie upominaliśmy wcześniej o zamordowanych bohaterów? I przed hańbą, jaka okrywa groby jego i jego współtowarzyszy?
Za trumną płk. Szendzielarza idą tysiące ludzi. To pogrzeb-symbol: jak chwilę wcześniej powiedział u jego trumny w kościele św. Karola Boromeusza prezydent RP Andrzej Duda, Polska odzyskuje tym pogrzebem godność, którą usiłowali jej zabrać komuniści. Jeden z nich to właśnie Bolesław Bierut; to za jego władzy – za którą stała moskiewska siła – wrzucano do bezimiennych dołów ciała zamordowanych bohaterów, tak jak wrzucono 8 lutego 1951 r. ciało „Łupaszki”. I wielu innych, wciąż nieodnalezionych, jak rtm. Witolda Pileckiego i gen. Emila Fieldorfa „Nila”, czy nieznanych w rejestrach IPN, jak Ryszarda i Rejtana Mickiewiczów, synów mojej przyszywanej wileńskiej cioci Józefy Mickiewicz „Grubej”, bodaj podwładnych „Łupaszki”, zamordowanych w jednym z licznych więzień NKWD na północy kraju.
Za tym wszystkim stał Bolesław Bierut. Jego grób, potężny i ponury, już dawno powinien zostać sprowadzony do normalnych rozmiarów. Nie musi straszyć kolejnych pokoleń odwiedzających groby na Wojskowych Powązkach nie tylko z okazji narodowych rocznic. Powinien być grobem, jakich tutaj wiele. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych upomniała się o to grupa ludzi z Tygodnikiem „Solidarność” na czele, rozpętało się piekło. Zapewne wtedy posadzono tuje. Wyrosły wysoko, ale nigdy nie zakryły prawdy. Rzucają cień, także ten symboliczny: od nich przygasa blask wielkich wydarzeń. Pora na remont.
Barbara Sułek-Kowalska |