Na Ukrainie doszło do zmiany na stanowisku naczelnego dowódcy Sił Zbrojnych. Generała Walerija Załużnego zastąpił generał Ołeksandr Syrski, z pochodzenia Rosjanin, dotychczasowy dowódca wojsk lądowych, odnoszący wielkie sukcesy podczas początkowej obrony Kijowa w 2022 r. i podczas walk o Sołedar oraz Bachmut.
fot.PAP/Vladyslav MusiienkoPrezydent Wołodymyr Zełenski, tłumacząc tę zmianę, dowodził, że na południowych odcinkach frontu doszło do stagnacji, a w Donbasie sytuacja jest szczególnie ciężka, potrzebne są więc przetasowania kadrowe. Jednak ukraińskie media twierdzą, że chodzi o coś innego: Załużny stał się na tyle popularny w społeczeństwie ukraińskim, że zagrażało to pozycji Zełenskiego.
ZBYT LUBIANY
Do spotkania Zełenskiego z Załużnym oraz ministrem obrony narodowej Rustemem Umerowem doszło już pod koniec stycznia. Wtedy to prezydent poinformował naczelnego dowódcę o konieczności jego odejścia. Nie było to dla niego zaskoczeniem, bo spekulacje, że do tego dojdzie, trwały już od kilku miesięcy. Razem z Załużnym posady miało stracić kilku jego najbliższych współpracowników.
Prezydent zasugerował podobno, aby Załużny „znalazł dla siebie nowe miejsce”. Zaproponował, by został jego doradcą w sprawie modernizacji armii. Załużny podziękował Zełenskiemu „za szczerość”, ale ofertę odrzucił. Nie zgodził się też na złożenie dymisji. Ostatecznie prezydent zwolnił go dziesięć dni później.
Walerij Załużny urodził się w Nowogrodzie Wołyńskim (w przeszłości i dziś – Zwiahel) w rodzinie wojskowego i dorastał w kolejnych garnizonach. Potem sam został wojskowym. Po ukończeniu uczelni wojskowej w Odessie przeszedł drogę od dowódcy plutonu, kompanii i batalionu po dowódcę brygady zmechanizowanej. Od 2014 r. walczył w Donbasie. Mówi biegle po angielsku, ma trzy stopnie naukowe i doskonale zna zachodnią taktykę wojskową. Jak dowodzi ukraińska telewizja 1+1, jest to generał, który nienawidzi Związku Radzieckiego. A były Związek Radziecki się go boi.
Załużny został mianowany naczelnym dowódcą Sił Zbrojnych Ukrainy sześć miesięcy przed inwazją rosyjską w lutym 2022 r. Rosjanie wielokrotnie twierdzili, że został zabity – ale za każdym razem okazywało się to kłamstwem. W miarę upływu czasu stawał się coraz bardziej popularny. Najlepszym (choć bardzo trudnym) sposobem na zdobycie pieniędzy na cel charytatywny było uzyskanie jego autografu i wystawienie go na aukcji. Pisano o nim piosenki.
Jego pozycja uległa zachwianiu, gdy ubiegłoroczna, długo zapowiadana ukraińska ofensywa nie przyniosła spodziewanych efektów. Latem 2023 r. media zaczęły snuć rozważania, kto też mógłby go zastąpić. Większość kandydatów jest dla nas w Polsce z oczywistych względów nieznana. Wśród nich wymieniano także gen. Syrskiego, który ostatecznie został nowym naczelnym dowódcą.
Znany portal internetowy Ukraińska Prawda dowodził, że przyczyna odsunięcia Załużnego jest prosta. Zełenski i jego otoczenie byli przekonani, że naczelny wódz zdobywa polityczną przewagę nad prezydentem – jest dużo bardziej lubiany i szanowany. W efekcie być może stałby się jego przeciwnikiem, dążąc do startu w przyszłych wyborach prezydenckich (choć ze względu na wojnę ich terminu nie da się określić). Podobnie twierdzą i inne media. Załużny powiedział podobno najbliższemu otoczeniu, że w przypadku odejścia zamierza zająć się swoim zdrowiem; nie wyklucza też pracy w którejś z uczelni wojskowych. Na razie otrzymał od prezydenta order Bohatera Ukrainy (najwyższe odznaczenie państwowe, mające rodowód w sowieckim orderze Bohatera Związku Radzieckiego).
UKRAINIEC Z WYBORU
Nowy głównodowodzący też jest doświadczonym żołnierzem. Jego ojciec, także wojskowy, został przeniesiony do Ukraińskiej SRR i m.in. dlatego Ołeksandr Syrski związał swe życie z Ukrainą. Stało się tak, choć ukończył wyższą szkołę wojskową w Moskwie – po prostu pierwszą funkcją, jaką otrzymał, było dowodzenie plutonem w 426 pułku strzelców zmotoryzowanych w Łubniach w obwodzie połtawskim na Ukrainie. Pozostał w tym kraju po uzyskaniu przezeń niepodległości, dowodząc batalionem, a potem jako zastępca dowódcy dywizji i dowódca brygady. Wreszcie trafił do dowództwa Sił Zbrojnych Ukrainy; w 2013 r. uzgadniał w NATO zmiany mające dostosować armię do standardów Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Od 2014 r. dowodził walką ze wspieranymi przez Rosjan separatystami w Donbasie. W 2019 r. został dowódcą sił lądowych. W 2022 r. kierował obroną Kijowa i to w znacznej mierze dzięki niemu Rosjanie nie zdołali opanować ukraińskiej stolicy. Za to otrzymał order Bohatera Ukrainy. Później dowodził bardzo skuteczną kontrofensywą w rejonie Charkowa, a następnie dowodził obroną Sołedaru i Bachmutu.
Co planuje teraz? Trochę powiedział o tym w wywiadzie dla niemieckiej telewizji ZDF: „Wszystko zależy od poziomu wsparcia i skuteczności naszych działań. Taka jest perspektywa. Mamy dość odporności i hartu ducha, brakuje nam wsparcia – amunicji i sprzętu”. Bo właśnie brak amunicji i sprzętu jest głównym problemem Ukrainy. Kraj ten ma dwa główne źródła dostaw: USA i Unia Europejska. W Stanach Zjednoczonych od miesięcy trwa przepychanka między demokratami i republikanami; co prawda Senat przyjął stosowną ustawę, ale decyzja Izby Reprezentantów wydaje się niepewna. Z kolei UE podjęła w końcu (blokowaną wcześniej przez Węgry) decyzję o przyznaniu 50 mld euro dla Ukrainy, ale ta pomoc ma być rozłożona na lata.
Dlatego Ukraińcy musieli zmienić swoje postępowanie. Mówił o tym Syrski. Według niego sytuacja na froncie jest bardzo trudna. Wojsko ukraińskie – jak podkreślił – przeszło do defensywy, aby „wyczerpać potencjał militarny Rosji”. „Wszyscy, całe społeczeństwo, muszą zjednoczyć się wokół wspólnej sprawy – zwycięstwa. Może też wszyscy powinniśmy się bardziej starać. Musimy uruchomić produkcję [amunicji] tutaj, na Ukrainie. Ten proces został już uruchomiony. Konieczne jest zwiększenie wielkości produkcji, ponieważ przede wszystkim musimy polegać na własnych siłach. I oczywiście trzeba ulepszyć taktykę prowadzenia działań wojennych” – powiedział.
NIEJASNA PRZYSZŁOŚĆ
Tymczasem przyszłość wojny rosyjsko-ukraińskiej wydaje się nieokreślona. Front utknął. Ukraińcy starają się wszelkimi sposobami oszczędzać amunicję, a Rosja wydaje się mieć jej nieograniczone zapasy, coraz to wysyłając na ukraińskie miasta rakiety i drony.
Bardzo ceniony Międzynarodowy Instytut Badań Strategicznych (IISS) w Sztokholmie podał ostatnio, że od początku wojny Rosjanie stracili 8,8 tys. uzbrojonych wozów bojowych (w tym czołgów). To ogromna liczba. IISS szacuje – biorąc pod uwagę rosyjskie zapasy i bieżącą produkcję – że Rosja będzie w stanie prowadzić wojnę jeszcze przez kolejne dwa–trzy lata. Oznacza to również, że pogarszać się będzie sytuacja zwykłych Rosjan, bo państwowe pieniądze zamiast na rozwój kraju, naukę, edukację czy kulturę idą na zbrojenia. Natomiast los Ukrainy zależy wyłącznie od wsparcia z zagranicy. Będą pieniądze, będzie dostarczana broń – to Ukraińcy odeprą rosyjskie ataki.
Tymczasem groźne wydają się słowa eksprezydenta i republikańskiego kandydata na prezydenta USA Donalda Trumpa, który oznajmił, że nie będzie wspierał krajów NATO wydających mniej niż 2 proc. PKB na zbrojenia, i wręcz zachęcał Rosję, by je zaatakowała. Tymczasem niemieccy wojskowi i politycy publicznie dowodzą, że za kilka lat Rosja może zaatakować jakiś kraj Sojuszu.
A Władimir Putin grozi. W wywiadzie dla amerykańskiego dziennikarza Tuckera Carlsona szczególnie atakował Polskę, dowodząc (nie po raz pierwszy), że to my jesteśmy winni wybuchu II wojny światowej. Co prawda zapewnił, że nie zaatakuje Polski, „o ile Polska nie zaatakuje Rosji”, ale o tym, czy dokonaliśmy agresji, zadecyduje on sam. A rosyjscy politycy nieraz mówili, że lotnisko Jasionka pod Rzeszowem, dokąd przybywali amerykańscy żołnierze i uzbrojenie z USA, to miejsce, z którego atakowana jest Rosja…