Komisja Europejska funduje polskiemu rządowi tor przeszkód. Chyba z wiadomym finałem. I ja w tej sprawie nie bronię do końca rządzących. Od początku byłem sceptyczny wobec tzw. reformy sądów – ona musiała doprowadzić do chaosu. Kiedy słyszę, że Jarosław Kaczyński, jakby w odpowiedzi na załamanie kompromisu z Unią, zapowiada teraz tak zwane spłaszczenie struktury sądów, zgodnie z pomysłami Zbigniewa Ziobry, to wiem, że zgody z Unią nie będzie już na pewno. I że na dokładkę to jest zły kierunek, recepta na czystkę. Można się spierać, jak powinni być powoływani sędziowie. Nawet zgadzać się, że w wielu krajach wpływ na ich awanse mają politycy. Ale masowe przenoszenie sędziów z miejsca na miejsce to okazja do rozmaitych odwetów. To naprawdę nie będzie służyć sędziowskiej niezawisłości.
No tak, tylko coś tu jest przyczyną, a coś skutkiem. Możliwe, że gdybyśmy dostali te pieniądze, tego mechanizmu by nie uruchomiono. Dopiero co można było odnieść wrażenie, że kompromis z Unią w sprawie KPO to zwycięstwo ostrożniejszej linii premiera Morawieckiego, a porażka Ziobry. Teraz role się odwracają. Na dokładkę lider Solidarnej Polski może mówić, że wszystko to przewidział. Bo on chciał rezygnacji z KPO, uważając, że będzie to środek presji na polski rząd.
Opozycja triumfalnie ogłasza, że PiS się odsłonił. „Kaczyński chce wyprowadzić Polskę z Unii” – bije na alarm Donald Tusk. Dla Bartłomieja Sienkiewicza sprawa jest oczywista: prawica chce nas odepchnąć od Zachodu – w interesie Putina.
Tylko że gdyby taki plan był od początku, Kaczyński nie inwestowałby tyle w kolejne ustępstwa Morawieckiego, łącznie ze zgodą na kamienie milowe, bardzo kontrowersyjną. Nie pozwoliłby na chwalenie się perspektywą tych pieniędzy na billboardach. Prezes PiS doskonale rozumie i znaczenie tych pieniędzy dla rozwoju Polski, i znaczenie relacji z Unią dla naszego geopolitycznego położenia. To Unia zdecydowała, że nie chce „zawieszenia broni”. Kaczyński może być oskarżany o partyjną propagandę. Ale czy uprawia ją niezależny komentator Rokita, przez lata bardzo proeuropejski?
KTO PRZEKONA POLAKÓW?
To, co dziś opowiadają ludzie PiS – że możemy się bez tych środków obyć – to robienie dobrej miny do złej gry. Niespecjalnie też rozumiem, co miałaby oznaczać ta zapowiadana twardsza gra z Unią. Europoseł Jacek Saryusz-Wolski radzi, żeby wszystko wetować. Ale decyzji wymagających jednomyślności w unijnych organach nie jest tak dużo. Zarazem stalibyśmy się w ten sposób w Unii partnerem mało wiarygodnym, także dla tych państw, z którymi możemy zawierać koalicje. To jest droga do marginalizacji, a nie zwycięstwa. W tym sensie opozycja ma odrobinę racji, że pcha to nas ku polexitowi, chociaż wbrew temu, co mówi, Kaczyński wyjścia z Unii nie chce.
Ale zastanawiam się, po co Unia to robi. Te utracone pieniądze mają być głównym argumentem dla polskiej opozycji w najbliższych wyborach (są jeszcze gigantyczne kary z wyroków TSUE). Już dziś politycy PO opowiadają, że jeśli oni wygrają, środki popłyną wartkim strumieniem.
Tyle że ta gra może się okazać zawodna. Słyszę od szefa jednej z głównych sondażowni, że w oczach Polaków Niemcy mają dziś złą opinię, także z powodu ich zachowania wobec Rosji Putina. A to oni są odbierani jako główni architekci unijnej polityki. Polski wyborca może źle oceniać postawę Unii również dlatego, że nie zaoferowała nam ona pomocy, także niezależnie od tych sporów, choćby na wsparcie ukraińskich uchodźców. Bez wątpienia reputacja unijnych elit ucierpiała podczas tej wojny z powodu ich jałowych gier z Putinem.
Ten sam wyborca niespecjalnie „ogarnia” istotę tzw. sporu o praworządność. Za to choć jest proeuropejski (na czym buduje swoje kalkulacje Tusk), nie jest to proeuropejskość mechaniczna. Na przykład we wszystkich sondażach odrzucał euro. Niektórzy politycy opozycji zaczęli wracać i do tego tematu. Byle się odróżniać od rządzących.
Pewnie Polacy odrzuciliby w referendum pytanie, czy chcą wyjść z Unii. Ale czy szantażowanie przez opozycję unijnymi pieniędzmi to recepta na jej triumf czy porażkę? To się dopiero rozstrzygnie.
Można też widzieć w obecnym czołganiu Polski inną rachubę unijnego centrum decyzyjnego oraz niemieckiego – pytanie na ile francuskiego – rządu. To ma być jedna z dróg do federalizacji UE. Jeśli Komisja Europejska zyska prawo ręcznego sterowania polskim sądownictwem, to może tak naprawdę sterować wszystkim. Skądinąd podobne ruchy wykonywane są wobec innych państw – by przypomnieć wyroki TSUE podważające pozycję rumuńskiego Trybunału Konstytucyjnego czy ingerencje tegoż TSUE w system przyjmowania imigrantów na Litwie.
Czy to się uda? Byłoby łatwiejsze po wypchnięciu z Unii Polski i będących dziś zupełnie gdzie indziej Węgier. Słychać, że za chwilę we Włoszech wygra prawica, która zacznie sprawiać Brukseli większe kłopoty. Ale eurosceptycy już kilka razy mieli tego typu nadzieje. Do zasadniczej przebudowy układu sił w Unii nie dochodziło.
Myślę, że czeka nas raczej pat, impas. Ale i w tym przypadku muszę zadać pytanie polskiej opozycji. Niezależnie od tego, co myślimy o polityce PiS, na przykład wobec sądownictwa, jakie wy wyznaczacie Polsce miejsce w Unii? Czy jesteście – zwłaszcza po kompromitacji unijnych elit – za rozpłynięciem się w Europie? Warto o to pytać.