TURCJA JEST PRZECIWKO
Niechęć wobec przystąpienia Szwecji i Turcji do NATO okazała Turcja. Chodzi o stosunek zarówno Sztokholmu, jak i Helsinek do Kurdów i ich najważniejszej organizacji – lewicowej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Od połowy lat 80. ubiegłego wieku dochodziło do walk między zwolennikami niepodległości – głównie z PKK – i siłami tureckimi; zginęło w nich do 40 tys. osób.
PKK w wielu krajach uznawana jest za organizację terrorystyczną. Jej członkowie działają jednak w Europie, w specjalnie utworzonych stowarzyszeniach czy związkach zawodowych. Szczególnie liczni są w Niemczech (podobno kilka tysięcy osób i znacznie więcej sympatyków). W latach 90. organizowali nawet blokady autostrad, żądając wsparcia dla walczących Kurdów.
W Danii znajduje się główna siedziba kurdyjskiej stacji telewizyjnej, Roj TV. Zdaniem władz tureckich jest ona „tubą propagandową PKK”. Ankara wielokrotnie żądała od Rady Duńskiego Radia i Telewizji (odpowiednik polskiej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji) zamknięcia tej stacji, ale bezskutecznie. Kierownictwo Roj TV twierdzi, że jest to stacja niezależna.
Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan twierdzi, że także w Szwecji i Finlandii znajdują się „skupiska działaczy organizacji terrorystycznych”. Szwecja uznała PKK za organizację terrorystyczną jeszcze w 1984 r., ale Ankara dowodzi, że Sztokholm jednak jej działaczy wspiera. Wiadomo, że w Szwecji żyje około 85 tys. Kurdów. W Finlandii jest ich kilkanaście tysięcy, a Helsinki również uznały PKK za organizację terrorystyczną. Niemniej oba kraje w 2019 r. zaprzestały sprzedaży broni do Turcji w związku ze zbrojnymi działaniami tego kraju przeciwko ugrupowaniom kurdyjskim w Syrii – i może właśnie to jest głównym powodem oporu Turcji przed przyjęciem ich do Sojuszu.
Wiadomo, czego chce Erdogan: ekstradycji ze Szwecji około 30 Kurdów, których Turcja oskarżyła o terroryzm, publicznego potępienia PKK przez Szwecję i Finlandię oraz zniesienia zakazu sprzedaży broni do Turcji. Na razie do Ankary udały się misje z obu państw.
Nieoczekiwanie sprzeciw wobec przyjęcia Szwecji i Finlandii do NATO zgłosił też prezydent Chorwacji Zoran Milanocić. Wynika to ze sporów wewnętrznych: premier tego kraju Andrej Plenković poszerzenie Sojuszu popiera, więc szef państwa postanowił być przeciwko. Ale tu rozwiązanie sporu wydaje się prostsze.
ROSJA PRZEGRYWA
Z początku reakcja Moskwy była bardzo nerwowa. Rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Siergiej Riabkow oznajmił, że działanie Sztokholmu i Helsinek jest „poważnym błędem”, który może mieć „dalekosiężne konsekwencje”. Natychmiast rozgorzały spekulacje, na czym te konsekwencje miałyby polegać.
Jednak później nastąpiła zmiana tonu. – Jeśli chodzi o rozszerzenie [NATO], w tym poprzez przyjęcie nowych członków sojuszu – Finlandii, Szwecji – Rosja chce poinformować, że nie ma problemów z tymi państwami – powiedział Putin, przemawiając na spotkaniu przywódców państw członkowskich Organizacji Traktatu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB) w Moskwie. ODKB to sojusz wojskowy, który w założeniu miał być swoistym układem „anty-NATO”, ale jest dużo słabszy. Rosyjski prezydent podkreślił, że powiększenie NATO o dwa państwa „nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla Rosji”. Zarazem jednak wskazał, że „ekspansja infrastruktury wojskowej” Sojuszu w Szwecji i Finlandii spowoduje, że Rosja będzie musiała „odpowiedzieć” – zapewne wzmacniając swe siły przede wszystkim nad granicą fińską.
Jednym z celów rosyjskiej agresji na Ukrainę było zapobieżenie poszerzeniu Sojuszu Północnoatlantyckiego; Putin żądał też wycofania sił NATO z krajów, które niegdyś były w sferze wpływów ZSRR, w tym z Polski. Tymczasem efekt jest odwrotny: Sojusz się poszerza, a wojsk w Polsce i innych państwach w pobliżu Rosji przybywa. I po co jest ta wojna?