Stosunek Polaków do wschodnich sąsiadów jest mocno skomplikowany i nie miejsce tu, by go szczegółowo analizować. Jest to zdumiewająca mieszanina sympatii i niechęci. Sympatii, bo to ludzie mówiący podobnym językiem, mający podobny do naszego charakter narodowy i nierzadko posiadający związki z Polską. Ostatecznie chyba na każdym weselu śpiewa się „Hej, sokoły”. Ale równocześnie w stosunkach między krajami jest dużo niechęci, bo dzieli nas wiele we wspólnej historii, od powstania Chmielnickiego i krwawych bojów sprzed stuleci po dramatyczne wydarzenia XX wieku, w tym zwłaszcza rzezi Wołynia, pamięć o której przywołują kolejne rocznice, jak choćby ta niedawna, z lipca tego roku. Tragedia Wołynia jest dla nas tym bardziej żywa, że przez lata PRL nie można było o niej mówić i pisać, a rodziny pomordowanych chcą godnego upamiętnienia swoich bliskich.
Na pewno nie możemy powiedzieć, że to jakaś miłość do Ukrainy kieruje naszą polityką zagraniczną. Nawet jeśli ktoś gdzieś tam cząstką umysłu marzy o przywróceniu formuły I Rzeczypospolitej, może nie dwojga, ale już trojga narodów – to doskonale wiemy, że to tylko marzenia. Nie przywrócimy ani pierwszej, ani drugiej RP. Nasza polityka względem Kijowa jest więc pragmatyczna, nawet jeśli to pragmatyzm z tradycyjnym „odcieniem” polskiego romantyzmu.
Bo to nie pragmatyzm, a romantyzm powodował politykami i zwykłymi ludźmi, którzy kilka lat temu wspierali „pomarańczową rewolucję”. Z nadzieją, że dzięki niej Ukraina się zmieni, stanie się demokratycznym państwem prawa, w którym rzeczywistym podmiotem jest społeczeństwo. I właśnie, polski udział w „pomarańczowej rewolucji” najlepiej świadczy o naszym stosunku do Ukrainy i do Ukraińców.
SZARA STREFA
Ukraina jest dziś w trudnej sytuacji. Położona między Unią Europejską i Rosją, znajduje się w swoistej „szarej strefie”. Bardziej demokratyczna i praworządna niż jej sąsiedzi na wschodzie i północy, nie jest jednak państwem prawa w takim stopniu jak kraje UE. Ordynacja wyborcza sprzyja „cudom nad urnom”; przepisy kodeksu karnego i praktyka funkcjonowania sądów i prokuratury – wybiórczemu stosowaniu prawa. Mało kto wie, że sądy w tym kraju w niemal stu procentach zgadzają się z wnioskami prokuratury! A tamtejsza prokuratura raczej nie jest aż tak rewelacyjna.UE krytykuje Kijów za sprawę Julii Tymoszenko nie dlatego, że ma głębokie przekonanie co do jej niewinności. Rzecz w czym innym: jej proces budził poważne wątpliwości co do bezstronności sądu, natomiast przepisów prawnych, za które została skazana – odpowiedzialność karna za decyzje polityczne! – nie ma żadnym europejskim kodeksie. W Polsce taką sprawą – gdyby zaistniała – zająłby się zapewne Trybunał Konstytucyjny, jako instytucja przeznaczona do sądzenia za decyzje polityczne; na pewno nie byłby to zwykły sąd.
Innym problemem Ukrainy jest ogromna korupcja, która nie sprzyja poprawie sytuacji gospodarczej i jest skrajnie męcząca dla zwykłych obywateli. Paradoksalnie, korupcja, podobnie jak niedostatecznie obiektywne sądy może okazywać się korzystna dla potężnych biznesmenów, oligarchow, którym czasem łatwiej dzięki temu korzystać ze wsparcia polityków i wykorzystywać swoje „układy”. Jednak cały kraj nie może się rozwijać wyłącznie z korzyścią dla najsilniejszych, dla oligarchów. Rozwój przynieść mogą na przykład inwestycje zagraniczne, ale inwestorzy nie przyjdą, jeśli korupcja będzie na takim samym poziomie jak obecnie, a uzyskanie sprawiedliwego wyroku sądowego pozostanie trudne. Owszem, na Ukrainie i dziś są inwestorzy zagraniczni, w tym polscy. Wiedzą, że wysokie ryzyko może się opłacić – korzyści mogą być spore. Nie każdy jednak gotów jest zdecydować się na taki poziom ryzyka.
Ta „szara strefa” musi ulec likwidacji, i to jak najszybciej. Problem polega na tym, że zmian muszą chcieć politycy, bo to oni ostatecznie podejmują decyzje. Potrzebne są zmiany w prawie, od ordynacji wyborczej poprzez kodeks karny po ustawy dotyczące np. zamówień publicznych. Jeśli Ukraina podpisze umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską, to wówczas do takich zmian dojdzie szybciej – bo stowarzyszenie z UE oznacza w praktyce przyjęcie niemal całego unijnego prawa. A to z założenia wyklucza nieprawidłowości.
Sam podpis nie załatwi wszystkiego. Ukraincy muszą chcieć wprowadzić postanowienia umowy stowarzyszeniowej w życie. Także dlatego, że umowa musi jeszcze zostać ratyfikowana przez wszystkie państwa UE, a ich decyzja będzie w znacznej mierze zależeć od tego, jak będzie postępować Kijów.