Przyjęta właśnie ustawa o repatriacji przewiduje przyjazd dziesięciu tysięcy naszych rodaków i nową formułę udzielania im pomocy.
– Wiążę z tą ustawą duże nadzieje – powiedziała „Idziemy” Aleksandra Ślusarek, prezes Związku Repatriantów RP. – Po raz pierwszy Państwo Polskie bierze na siebie odpowiedzialność za repatriację – podkreśla.
Do tej pory, na podstawie poprzednich przepisów, repatriację organizowały przede wszystkim lokalne samorządy (miasta czy gminy), które zapraszały Polaków np. z Kazachstanu, oferując im mieszkanie i pracę, przynajmniej na taki czas, by mogli się tu urządzić. Dodatkowa pomoc pochodziła od rozmaitych sponsorów – czy to organizacji społecznych, czy nawet prywatnych firm. Teraz do specjalnych ośrodków repatriacyjnych przez dziesięć najbliższych lat będzie przyjmowanych po tysiąc osób rocznie. Po rocznym pobycie (na razie funkcjonuje jeden, w Pułtusku) każda osoba otrzyma po 25 tys. zł na cele mieszkaniowe. Jeśli więc rodzina będzie liczyć kilka osób, złoży się z tego kwota, która może nawet być podstawą do zakupu mieszkania. A rząd ma rozmawiać z Narodowym Bankiem Polskim w sprawie preferencyjnych kredytów dla repatriantów. Repatrianci nie będą też musieli płacić podatku od ewentualnych darowizn; do tej pory, jeśli np. ktoś przybyszom z Kazachstanu podarował mieszkanie, byli oni obciążani wysokimi opłatami.
– Przez wiele lat nasi poprzednicy nie zrobili nic, byście mogli wrócić do domu. A okazało się, że wystarczy dobra wola, determinacja, konsekwencja, a przede wszystkim serce, by przygotować ustawę, którą mam przed sobą. To jest wasza ustawa, to jest wasz bilet do Polski – mówiła w marcu na spotkaniu z repatriantami w Pułtusku premier Beata Szydło. Właśnie do Pułtuska przyjechała w grudniu pierwsza grupa ponad 150 repatriantów.
Koszt akcji repatriacyjnej na najbliższe dziesięć lat oszacowano na 385 mln zł. Ustawa została przygotowana przez rząd – pracami kierował minister Henryk Kowalczyk, szef Stałego Komitetu Rady Ministrów – ale przy udziale ekspertów od lat zajmujących się kwestiami repatriacji.
Poprawa, ale niewielka?
Dr Robert Wyszyński z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, który obok Aleksandry Ślusarek uczestniczył w pracach nad przyjętą niedawno ustawą, jest nieco mniejszym optymistą. Oboje od lat walczą o lepsze i skuteczniejsze prawo repatriacyjne i starają się pomagać tym, którzy chcą do Polski przyjechać lub już przyjechali, a borykają się z problemami.
– Do tej pory przyjmowaliśmy zaledwie do dwustu kilkudziesięciu osób rocznie, z tego zaledwie kilka na koszt państwa. Teraz ma to być tysiąc rocznie, czyli 10 tys. w ciągu dziesięciu lat. Można obliczyć, ile lat na przyjazd do Polski poczekają wszyscy zainteresowani w Kazachstanie – mówi dla „Idziemy”. I wskazuje, że Rosja przyjmuje ponad 100 tys. osób rocznie, a Niemcy ściągnęły, także z Kazachstanu, blisko 3 mln ludzi pochodzenia niemieckiego. Do Polski w ostatnich latach trafiło łącznie zaledwie kilka tysięcy Polaków z terytorium byłego ZSRR.
Dr Wyszyński podkreśla, że z przygotowanego społecznie projektu została tylko część związana z ośrodkami repatriacyjnymi. – Ustawa zakłada, że wszelka pomoc państwa trafi tylko do tych, którzy trafią do ośrodka. To oni po jego opuszczeniu dostaną owe 25 tys. zł – mówi. – Tymczasem zupełnie pominięta została kwestia łączenia rodzin. Jeśli np. w Polsce już są dzieci jakichś starszych ludzi, którzy pozostali w Kazachstanie, to – aby rodzice mogli do nich przyjechać i dostać pomoc – też muszą trafić do ośrodka, co wydaje się zupełnie niepotrzebne – zauważa.
Przepisy repatriacyjne od lat są niekorzystne,
choć wszystkie ugrupowania polityczne,
od prawa do lewa,
deklarują poparcie dla sprawy
Zdaniem dr. Wyszyńskiego, najprościej byłoby skorzystać z opcji łączenia rodzin i w pierwszej kolejności pomóc tym, których bliscy już są w Polsce. – Gdyby każda rodzina zaprosiła jedną czy dwie osoby, dotarłby szybko tysiąc lub dwa tysiące takich repatriantów, którzy mieliby już dokąd trafić – podkreśla. Jednak z tego rozwiązania nie skorzystano. To komplikuje sytuację.
Niestety, przepisy repatriacyjne od lat są niekorzystne, choć wszystkie ugrupowania polityczne, od prawa do lewa, deklarują poparcie dla sprawy. W roku 2010 zbierano podpisy pod projektem społecznym; ostatecznie trafił do sejmu z 250 tys. podpisów. Niestety, do końca kadencji nie skończono nad nim prac, więc powędrował do kosza. Zamiast tego powstał inny, przerzucający odpowiedzialność za repatriantów na gminy. Teoretycznie mogą się one starać o dofinansowanie ze strony państwa, w praktyce jednak to one dawały mieszkania i zapewniały pracę. Kolejne próby poprawienia tego prawa spełzły na niczym.
Jeśli nauka, to i praca
Repatriantka z Kazachstanu Nina Metelska widzi inne problemy. – Te 25 tys. zł na osobę to i tak nieźle, bo przecież Polska nie ma tylu pieniędzy, żeby dawać więcej. I jeśli rodzina liczy kilka osób, i jeszcze będzie można skorzystać z kredytu, to rzeczywiście nieźle – podkreśla w rozmowie z „Idziemy”.
Jej zdaniem jednak o pewnych sprawach nie pomyślano. I tak na przykład ośrodek dla repatriantów znajduje się obecnie w Pułtusku. – A tam nie ma szans na pracę. W Pułtusku po prostu nie ma pracy. To oznacza, że repatrianci przez pół roku, a może nawet przez rok, będą tylko przychodzić na zajęcia po kilka godzin dziennie, a poza tym nie będą robić nic, bo i gdzie; nie zarobią, bo i jak? – mówi. W efekcie niektórzy mogą nawet myśleć, że skoro przez rok mogą nie pracować w ogóle, to może i potem nie będą musieli.