29 marca
piątek
Wiktoryna, Helmuta, Eustachego
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Życie na krawędzi

Ocena: 0
2662

„Operacja Reszka” to nie tylko barwny spektakl w Teatrze Telewizji, ale przede wszystkim akcja wymierzona przeciwko opozycjoniście Piotrowi Jeglińskiemu. Dla wolności Polski zrobił wiele i o mało nie przypłacił tego życiem.

Patriotyzm ma w genach. Urodził się w Warszawie, w rodzinie o długich tradycjach patriotycznych.

– Tata był głęboko zaangażowanym żołnierzem Armii Krajowej, mama łączniczką Dowództwa Mokotowa w czasie powstania warszawskiego, działała również od razu po wojnie w strukturach WiN. Była poszukiwana przez UB. Jeszcze gdy nosiła mnie pod sercem, chodziła do więzienia na Rakowieckiej do najbliższej rodziny, do znajomych uwięzionych przez komunistyczną władzę. Pamiętam, jak 1 sierpnia na Powązkach dziennikarz zapytał mamę, dlaczego to wszystko robiła. Odpowiedziała: „U nas to normalne, że każdy uczestniczy w walce o Polskę, jestem szóstym pokoleniem walczącym o Polskę” – mówi nam Piotr Jegliński. – Jasno więc wynika, że ja z kolei należę do siódmej już generacji, która walczyła o niepodległość Ojczyzny. Zostałem wychowany w kulcie powstań listopadowego i styczniowego, w których walczyli moi przodkowie, w kulcie Legionów i marszałka Józefa Piłsudskiego. Ogromnym autorytetem – oprócz moich rodziców – stał się dla mnie wuj Adam Sokołowski, który był szefem gabinetu Piłsudskiego, pracował w Belwederze, był przy prezydencie Narutowiczu. Do Polski wrócił dopiero w 1956 roku – dodaje.

Piotr Jegliński opozycjonistą antytotalitarystą został już jako kilkuletni chłopiec.

– Gdy miałem pięć, sześć lat, w naszym mieszkaniu pojawiali się patrioci, którzy nie zgadzali się na zniewolenie Polski przez komunistów – opowiada – więc jako uczeń wpadłem na pomysł, żeby w swojej szkole, po kryjomu, do każdego godła dokleić koronę. Początkowo nauczyciele udawali, że jej nie widzą, w końcu wszczęli śledztwo, ale nieskuteczne. Już jako dziecko czułem, że nie mogę być obojętny wobec sytuacji w Polsce.

Był uczniem sławnego warszawskiego XIV LO im. Gottwalda (dziś Staszica). Szkoła słynęła z wysokiego poziomu matematyki, więc znani działacze partyjni chętnie wysyłali tam swoje dzieci. Jegliński jako jeden z nielicznych nie należał do ZMS.

– Miałem pewność, że będę chciał zdawać na Katolicki Uniwersytet Lubelski, na którym nie wykładano leninizmu i marksizmu. To miejsce jawiło mi się jako fenomen, gdzie wreszcie poznam smak wolności – zaznacza. – Oczywiście, w szkole nie mówiłem o mojej decyzji – z prostej przyczyny: wtedy zapewne nie zdałbym matury.

Na egzaminach wstępnych w 1970 roku na wydziale historii KUL Piotr Jegliński poznał Janusza Krupskiego. Nawiązali nie tylko więzy przyjaźni, ale zaczęli wspólnie konspirować dla Polski. Janusz Krupski zginął w katastrofie smoleńskiej.

– Uważaliśmy, że my także mamy misję, postanowiliśmy, że zrobimy wszystko, aby Polska odzyskała wolność. W rzeczywistości w PRL za wszystko można było trafić do więzienia. Pamiętam jednego z kolegów, który za posiadanie „Bez ostatniego rozdziału” generała Władysława Andersa dostał cztery lata więzienia, z czego dwa odsiedział – opowiada Jegliński.

– Znałem całkiem dobrze język francuski, dlatego zajmowałem się kontaktami zagranicznymi. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę z tego, że wkrótce jeden z nas będzie musiał wyjechać na kilka miesięcy. Wiedzieliśmy, że bardzo ważne jest nawiązanie współpracy z emigracją – podkreśla.

 

Vive la France!

Po dwóch latach starań Piotr Jegliński otrzymał wreszcie paszport. W 1974 roku wyjechał do Francji. Zamieszkał w domu misjonarzy św. Wincentego à Paulo.

– Pojechałem do Paryża na stypendium Instytutu Katolickiego. Miałem ze sobą zaledwie sto dolarów od babci oraz plecak z konserwami, który dostałem od Bogdana Borusewicza. Wydawało mi się, że świat stanął przede mną otworem – wspomina Piotr Jegliński.

Życie w Paryżu nie okazało się łatwe: praca, nauka i przede wszystkim działalność niepodległościowa, którą student rozpoczął od wysyłania do Polski książek pozyskiwanych od polskich wydawców. Z kolei żeby zakupić powielacze, musiał zacząć pracować w pizzerii. W ciągu trzech lat do Polski dotarło za jego sprawą kilkanaście powielaczy spirytusowych i farbowych, głównie do Gdańska, Warszawy czy Lublina.

– To na nich były powielane chociażby komunikaty Komitetu Obrony Robotników, egzemplarze „Biuletynu Informacyjnego”, ulotki. Walka słowem była bardzo potrzebna – mówi Piotr Jegliński.

– Walka o wolność słowa była priorytetowa. Erupcja podziemnych wydawnictw była czymś niesłychanym. Po tylu latach niewoli, ograniczania, ludzie pragnęli mieć możliwość wypowiadania się, wyrażania swoich poglądów – stwierdza dr Teresa Bochwic, wykładowca akademicki i publicystka, za PRL działaczka opozycji politycznej. – Działalność wydawnictw opozycyjnych pozwalała przekazać Polakom informacje, zawiadomić ich, jakie zmiany są potrzebne. Dawała ona nie tylko nadzieję, ale również poczucie solidarności.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:
- Reklama -

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 29 marca

Wielki Piątek
Dla nas Chrystus stał się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej.
Dlatego Bóg wywyższył Go nad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 18, 1 – 19, 42
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter