Przed tygodniem przypomniałem na tych łamach garść wyrwanych z macierzystych kontekstów Norwidowskich fraz, które ze względu na swoją znaczeniową nośność, a często i kunsztowną formę już są lub mogą stać się „skrzydlatymi słowami”.
Mam nadzieję, że wielu czytelników „Idziemy” znalazło wśród nich takie, które zatrzymały ich uwagę i skłoniły do głębszej refleksji.
Dziś, niemal dokładnie w 190. rocznicę urodzin poety – przypadającą 24 września – chciałbym zwrócić uwagę na jeden charakterystyczny rys jego pisarstwa. Otóż niezależnie od tego, czy pisał wiersze, czy też prywatne listy, Norwid na rożne sposoby dążył do „odświeżania” swojego języka: tworzył nowe słowa, zmieniał znaczenie lub nacechowanie słów już istniejących, używał ich w nietypowych kontekstach, docierał do zapomnianych znaczeń etymologicznych itp. Jednym z charakterystycznych dla poety zabiegów językowych pozwalających mu reinterpretować słowa było tworzenie metaforycznych definicji.
Konstrukcje, o których wspominam, nie mają wiele wspólnego z typowymi, naukowymi definicjami, widać w nich jednak dążenie do sprecyzowania znaczenia słowa. Oto kilka charakterystycznych przykładów:
Człowiek?... jest to kapłan bezwiedny
I niedojrzały…;
Niewola – jest to formy postawienie
Na miejsce celu;
Prawda? – nie jest przeciwieństw miksturą
Przeszłość – jest to dziś, tylko cokolwiek dalej
Wolność?... jest to celem przetrawienie
Doczesnej formy.
Jedną z najważniejszych przyczyn budowania takich poetyckich definicji było towarzyszące Norwidowi poczucie narastającej dewaluacji i desakralizacji języka, a także świadomość manipulowania nim przez mówiących. Poeta próbował przeciwstawiać się tym zjawiskom m.in. właśnie przez docieranie do nieznanych lub zapomnianych aspektów znaczeniowych słów, uświadamianie ich istnienia czytelnikom, aktualizowanie ich w tekstach.
Niezależnie jednak od tego, czy Norwid w próbował dotrzeć do zapomnianych, pierwotnych warstw znaczeniowych wyrazów, czy poprzez ich nietypowe rozumienie chciał pokazać oryginalny, indywidualny sposób widzenia świata, czy też po prostu zaznaczyć swoją niezgodę na jakiś sposób używania wyrazu, widać, że zawsze towarzyszył mu głęboki namysł nad słowem. Świadomość jego wagi i świętości nie pozwalała poecie używać go w sposób bezrefleksyjny i godzić się na manipulowanie nim. Taka postawa Norwida wobec języka powinna stać się wzorem do naśladowania dla wszystkich świadomych użytkowników polszczyzny.
I na zakończenie jeszcze raz zapraszam na Dni Norwidowskie na warszawskiej Białołęce, 23-25 września, www.ziarna-ocalenia.pl.
dr Tomasz Korpysz
Idziemy nr 39 (316), 25 września 2011 r.