Wprawdzie wątek tabu językowego miałem zakończyć na poprzednim odcinku, w którym tylko zasygnalizowałem kwestię tzw. poprawności politycznej, ale postanowiłem jednak jeszcze wrócić do tego tematu.
fot. pixabay.com
Bezpośrednią inspiracją stał się bardzo ciekawy wywiad z p. prof. Anną Cegiełą, opublikowany w numerze „Idziemy” z 2 maja. Badaczka i popularyzatorka etyki języka nawiązuje tam m.in. właśnie do zjawiska poprawności politycznej.
Samo pojęcie, ale także określane nim działania często (zwłaszcza w środowiskach konserwatywnych) są karykaturowane i odrzucane jako coś jednoznacznie złego, z jednej strony krępującego wolność, z drugiej zaś zafałszowującego rzeczywistość. Tymczasem rzecz wymaga znacznie większego zniuansowania. Prof. Cegieła słusznie zauważa, że u podstaw poprawności politycznej leżała chęć takiego używania języka w przestrzeni publicznej, by wypowiedzi szanowały każdego człowieka i jego godność, a zwłaszcza w żaden sposób go nie piętnowały i nie etykietowały. Chodziło zatem np. o to, by unikać słów obraźliwych i negatywnie wartościujących i zastępować je określeniami neutralnymi, by także w języku odbijała się postawa otwartości na inność i różnorodność, bez ich negatywnego wartościowania. Takie zachowania językowe miano podejmować w stosunku do wszystkich, ale przede wszystkim w stosunku do członków różnego rodzaju mniejszości i grup dyskryminowanych, którzy czuli się marginalizowani, obrażani i wykluczani – także przez język.
Wbrew powszechnemu przeświadczeniu grupy, o których wyżej mowa, to nie tylko mniejszości rasowe, etniczne, seksualne czy religijne, ale też np. przedstawiciele zawodów o niskim prestiżu społecznym. Wystarczy przejrzeć ogłoszenia o pracę w jakimś portalu, by przekonać się, że zamiast pakowacz pojawia się tam konfekcjoner (np. odzieży), zamiast sekretarki – asystentka biura, zamiast stróż czy ochroniarz – pracownik ochrony, zamiast gosposia – pomoc domowa, zamiast śmieciarz – pracownik MPO lub ładowacz nieczystości, zamiast grabarz – pracownik firmy pogrzebowej, zamiast manicurzystka – stylistka paznokci, zamiast sprzątacz – konserwator powierzchni płaskich (w kulturze popularnej to określenie funkcjonuje jako żart, ale rzeczywiście pojawia się w ogłoszeniach o pracę) czy specjalista ds. utrzymania czystości itp. Nawet listonosz bywa zastępowany doręczycielem, a sprzedawca – ekspedientem lub specjalistą do spraw sprzedaży czy do spraw handlowych.
Inną grupą, o której w takim kontekście zwykle się nie myśli, są osoby z niepełnosprawnością. Użyłem tu współcześnie postulowanego określenia, którym zastępuje się dawniejsze nazwy osoba niepełnosprawna czy po prostu niepełnosprawny (podobnie jest np. z osobą z cukrzycą zamiast cukrzykiem, o czym mówiła w wywiadzie prof. Cegieła).
Z poprawnością polityczną wiąże się bardzo żywa we współczesnej polszczyźnie kwestia tzw. feminatywów, czyli żeńskich form nazw zawodów i funkcji, które dotychczas występowały jedynie w formie męskiej. Wiele kobiet upomina się o takie żeńskie odpowiedniki, ponieważ uznaje, że określenia wyłącznie męskie mają charakter dyskryminujący. To właśnie dlatego coraz częściej słyszymy czy czytamy o takich wyrazach jak politolożka, filolożka, ale też np. wykładowczyni, ministra, gościni czy powstanka. To dlatego też wiele osób (wcale nie tylko kobiet) upomina się o to, by pisać np. studentki i studenci, słuchaczki i słuchacze, uczestniczki i uczestnicy, pasażerki i pasażerowie itp., a nie tylko: studenci, słuchacze, uczestnicy, pasażerowie itp.
Na koniec uwaga o kulturze unieważniania w odniesieniu do języka. Otóż daleko posunięta poprawność polityczna w niektórych krajach prowadzi do tego, że całkowicie eliminuje się niektóre słowa. Nie można ich publicznie używać nawet w odniesieniu do dawnych realiów czy w wypowiedziach cytatowych, a to jest już zjawisko niebezpieczne.