- Aktywni, zakamuflowani homoseksualiści w środowisku kapłańskim czy zakonnym to prawdziwa katastrofa - mówi w rozmowie z KAI o. Józef Augustyn.
Marcin Przeciszewski, KAI: Od kilku tygodni cała Polska dramatycznie przeżywa skandal związany z zachowaniem księdza homoseksualisty z Dąbrowy Górniczej. Przypomnijmy więc, jak została uregulowana kwestia homoseksualizmu w kościelnych dokumentach dotyczących kapłaństwa i kapłańskiej formacji.
O. Józef Augustyn SJ: Przez dwadzieścia wieków problem homoseksualizmu w Kościele był traktowany jako marginalny i nie poświęcano mu wiele uwagi. Kandydatów do kapłaństwa nie pytano o skłonności seksualne, ale o ich zachowania i postawę moralną. To ona decydowała o zdatności do kapłaństwa. Przy tym jednoznacznie potępiano zachowania homoseksualne, a duchownych aktywnych homoseksualistów relegowano z życia kapłańskiego lub też zamykano w klasztorze. Mówi o tym choćby Sobór Laterański III.
Podejście do homoseksualizmu w formacji do kapłaństwa zmieniło się radykalnie w drugiej połowie XX wieku za sprawą uznania homoseksualizmu w kulturze zachodniej za rzecz normalną, a nawet promocji tego zjawiska. W ciągu zaledwie dwudziestu lat środowiska homoseksualne, które przez stulecia żyły w podziemiu, nie tylko wyszły z niego, ale stały się prężną siłą polityczną, kulturalną i medialną. Wystarczy wspomnieć, że Parlament Europejski w 1994 r. wydał rezolucję wzywającą parlamenty państw członkowskich do uznania homoseksualnych związków za małżeństwa, na równi z „heteroseksualnymi małżeństwami” i przyznania im wielu praw, łącznie z adopcją dzieci.
W takiej sytuacji homoseksualizm w krajach Zachodu, przeniknął także i do formacyjnych środowisk w Kościele. W latach 70. XX wieku John McNeilla, jezuita, opublikował książkę „Kościół a homoseksualizm”, która miała „nihil obstat” jego prowincjała. Dowodził, że relacje homoseksualne mogą być moralnie dobre, gdy opierają się na konstruktywnym altruizmie, nie zaś na destruktywnym egoizmie. Książka, przetłumaczona na wiele języków, nabrała rozgłosu. Jednak Stolica Apostolska potępiła prezentowane w niej poglądy. Problem w Kościele narastał.
Kard. Joseph Ratzinger jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary otrzymywał szczegółowe informacje, co się dzieje w Kościele w niektórych krajach wokół tego tematu. Był przerażony. W jednym z esejów (już po rezygnacji z posługi papieskiej) mówił, że „w różnych seminariach powstawały «kluby» homoseksualne, które działały mniej lub bardziej otwarcie i które, co jasne, zmieniły tam klimat”.
Stąd już w kilka miesięcy po wyborze na papieża zaaprobował „Instrukcję Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego w sprawie kryteriów rozeznania powołania w stosunku do osób z tendencjami homoseksualnymi”. Stwierdza ona jednoznacznie, że „nie można przyjmować do seminarium ani dopuszczać do święceń osób, które praktykują homoseksualizm, wykazują głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne lub wspierają tak zwaną «kulturę gejowską»”. Pierwszy raz w ciągu dwudziestu wieków istnienia Kościoła Stolica Apostolska w sposób zdecydowany i jednoznaczny wykluczyła homoseksualistów z szeregów kapłańskich. Był to historyczny przełom.
Ale z drugiej strony „Instrukcja” ta przyczyniła się do ostracyzmu, z jakim wielu biskupów i księży na Zachodzie traktowało Benedykta XVI. Nie bez ironii pisał on w 2019 r., że „w niemałej liczbie seminariów studenci przyłapani na czytaniu moich książek uważani byli za niezdatnych do kapłaństwa”.
Czyli do zakonnych nowicjatów i seminariów duchownych nie przyjmuje się od tego czasu kandydatów o skłonnościach homoseksualnych?
Nie sądzę, aby jakieś seminarium w Polsce przyjmowało mężczyzn, którzy otwarcie przyznają się do głęboko zakorzenionych postaw i zachowań homoseksualnych, o których mowa w „Instrukcji”.
Ale trzeba niestety przyznać, że duszpasterstwo powołaniowe w Polsce jest na ogół bardzo słabe, szczególnie w diecezjach. W wielu seminariach przyjmuje się kandydatów, tak jak robią to wyższe uczelnie. Czekają, kto się zgłosi. Zdecydowana większość kandydatów przychodzi niemal prosto z ulicy, z opinią proboszcza w ręku, najczęściej po dość przypadkowym rozeznaniu. Rozmowa kwalifikacyjna i egzamin wstępny (a trwa to zaledwie kilka godzin) nie dają na ogół możliwości dogłębnego poznania kandydata: kim on jest; jakie posiada doświadczenie modlitwy, życia duchowego; jakie ma problemy; jak zmaga się ze słabościami; czego tak naprawdę pragnie, wstępując do seminarium? Łatwo więc może się zdarzyć, że wśród kandydatów znajdą się osoby przypadkowe, także z problemami homoseksualnymi.
Jest więc pilna potrzeba tworzenia w każdej diecezji porządnych duszpasterstw powołaniowych, które na długo przed wstąpieniem do seminarium powinny nawiązać kontakt z osobami, których pociąga służba kapłańska. Lata licealne czy studia to doskonały czas dla osobistej formacji. Trzeba go wykorzystać dla gruntownego rozeznania powołania i przygotowania do życia seminaryjnego. Dałoby to szansę poznania kandydatów, by udzielić im stosownej pomocy. Do takiej pracy trzeba oddelegować najbardziej odpowiednich kapłanów w diecezji.
A co się dzieje z klerykiem, jeśli swoją orientację homoseksualną odkryje w czasie formacji? Jest usuwany czy dostaje jakąś szansę na pozostanie, jakiś rodzaj terapii czy innych działań?
Gdy seminarzysta prowokuje homoseksualnie kolegów, zazwyczaj bywa natychmiast usuwany. Wielokrotnie byłem świadkiem takich sytuacji. Głębokie, trwające dłuższy czas doświadczenia homoseksualne przed seminarium na ogół bardzo źle wróżą, szczególnie gdy były powiązane z prawdziwymi skłonnościami w tej materii. Jest to jeden z przypadków wymienionych w „Instrukcji”.
Byłoby też rzeczą niebezpieczną dopuszczać do kapłaństwa osoby, którym w trakcie seminarium przydarzały się pojedyncze zachowania homoseksualne, szczególnie wówczas, gdy były one przez kandydata szukane i inicjowane; tym bardziej, gdy była to kontynuacja doświadczeń wcześniejszych.
Ale gdy seminarzysta mający pewne „inklinacje” homoseksualne okazuje dobrą wolę, jest szczery, angażuje się w formację i nie zachowuje się gorsząco, otrzymuje szansę. Zwykle potrzebna jest pomoc terapeutyczna oraz mądre kierownictwo duchowe, bo jest to zarówno problem psychologiczny, jak i moralny. Wiele zależy od zmagania duchowego, otwartości i zdatności do korzystania z pomocy. W tej sytuacji istotne też jest pytanie, jakie kandydat miał doświadczenia w tej materii przed seminarium oraz jak zachowuje się w latach formacji. Na ile głęboka jest jego motywacja duchowa oraz zdolność nabierania dystansu do samego siebie.
Niepokoje homoseksualne alumna nie będą przeszkodą, gdy będzie posiadał głębokie poczucie sensu i celu swojego życia. Gdy po okresie rozeznania, modlitwy, pracy nad sobą deklaruje w sposób stanowczy, że pragnie zachować czystość seksualną, przełożeni mogą mu zaufać. To wszystko podlega rozeznaniu. A ostateczna decyzja należy do biskupa, którego zwykle reprezentuje rektor seminarium.
Problem homoseksualizmu w seminariach winien być więc traktowany z najwyższą rozwagą i kompetencją, ale także z dyskrecją i delikatnością. Problem ten zazwyczaj dotyczy pojedynczych osób, stąd należy go rozwiązywać w bezpośredniej rozmowie z ojcem duchowym i terapeutą.
Gdy w męskim środowisku zamkniętym, a takim jest seminarium, zbyt dużo mówi się o homoseksualizmie, łatwo temat ośmieszyć czy też stworzyć fobie na tym tle. Realne problemy homoseksualne kandydata do kapłaństwa winny być znane nie tylko jego kierownikowi duchowemu, ale także przełożonemu, który decyduje o dopuszczeniu do święceń. Poważny błąd popełnia ojciec duchowny, spowiednik, który z obawy przed usunięciem alumna z seminarium nie odsyła go do przełożonego. Biskup ma prawo wiedzieć, komu powierza posługiwanie wiernym. To on ponosi odpowiedzialność za dopuszczenie do kapłaństwa.