…I NIEPOLITYCZNE
Gdy przebadano pacjentów z afazją, np. po udarze, okazało się, że nie potrafią w sposób sensowny łączyć słów, ale zachowują możliwość przeklinania. Psycholog i językoznawca Steven Pinker twierdzi, że wulgaryzmy powstają bowiem nie w części mózgu odpowiedzialnej za złożone myślenie, czyli w korze mózgowej, ale w części podkorowej, odpowiadającej za ruch, uczucia i funkcje biologiczne. Naukowiec sugeruje, że przekleństwom bliżej do zwierzęcego skamlenia niż do mowy.
Wiele eksperymentów dowiodło, że przeklinanie potrafi przynieść ulgę w bólu. Zwiększa ono natężenie emocji. Emocje z kolei zwiększają odporność na ból fizyczny, ale także: przyspieszają tętno, spłycają oddech, wywołują potliwość dłoni i reakcję „uciekaj albo walcz”.
„W swoim najmroczniejszym wcieleniu wulgaryzmy mogą stać się narzędziem przemocy słownej, werbalnego poniżenia i umniejszenia wartości, a nawet klątwy (…) dlatego zakazujemy ich użycia” – przyznaje Benjamin K. Bergen, autor książki „What the f.?”. Mimo to namawia do nietłumienia ich w sobie.
Przekleństwa są dziś obecne wszędzie: na ulicy, na scenie teatralnej, w książce, także podającej się za naukową. Nobilitacja wulgaryzmów postępuje do tego stopnia, że osoby przeklinające oceniane są w badaniach naukowych nie tylko jako inteligentniejsze, ale także jako bardziej prawdomówne, bo autentyczne. Ja byłabym ciekawsza wyników badań nad tym, jakie ścieżki w umyśle żłobią wulgaryzmy. Jak wpływają na mózg nadawcy i odbiorcy, na poziom agresji. Co na to neurobiolodzy, neurolingwiści?
James V. O’Connor, amerykański pisarz i mówca motywacyjny, prowadzi w amerykańskich zakładach pracy kursy, dzięki którym pracownicy mieliby przestać przeklinać. Jak twierdzi, przyczyną upowszechnienia wulgaryzmów jest „dzisiejsza moda na nieformalność: nieformalny seks, nieformalne stroje, nieformalne relacje z ludźmi, do których kiedyś zwracalibyśmy się per «pan» i «pani»”. W kontrze do niego popularyzatorzy wulgaryzmów, jak Emma Byrne czy Benjamin K. Bergen, proponują wyzbycie się krępujących: cenzury, wstydu i tabu.
Cytowane przez Emmę Byrne badaczki Marion Oliver i Joan Rubin zauważyły, że swobodniej przeklinają kobiety, które porzuciły rolę żony i opiekunki domowego ogniska. Częściej od wyzwolonych jednak przeklinają też te, które nad swoim wyzwoleniem jeszcze muszą popracować. W ich przypadku wulgaryzmy są częścią protestu.
Jednak ta swoista emancypacja wulgaryzmów ma swoje granice. Benjamin K. Bergen przytacza łamiące tabu orientacji seksualnej przekleństwo koszykarza do sędziego, który usunął go z boiska. Miał za nie zapłacić 100 tys. dolarów. Jak pisze, „Gdyby chodziło o «k…», (…) nie budziłoby aż tyle kontrowersji. [Słowo] «p…ł» sprawi, że twój rzecznik prasowy będzie miał ręce pełne roboty”. I tak też się stało – pyskaty koszykarz gęsto tłumaczył się z braku zamiaru uwłaczania gejom i lesbijkom, po czym „stał się żarliwym obrońcą praw LGBTQ i orędownikiem «języka szacunku»”. Przypadek wysokiej kary za homofobiczne wyzwisko nie jest odosobniony.
CZYM SKORUPKA…
Jak podkreśla Bergen, używanie obelżywych określeń na osoby homoseksualne wzmaga w używającym stopień uprzedzenia, a poczucie stygmatyzowania w osobie o takiej orientacji, z czym trudno się nie zgodzić. Co ciekawe, odmawia za to korelacji między używaniem wulgaryzmów w obecności dzieci i młodzieży a wzrostem wśród nich poziomu agresji, choć udowodniła to Amerykańska Akademia Pediatryczna. Jak donosi Akademia, „kontakt z wulgaryzmami może prowadzić do stępienia normalnych reakcji emocjonalnych”. W piśmie „Pediatrics” można z kolei przeczytać: „Wulgaryzmy są czymś w rodzaju ścieżki (…). To nie jest tak, że oglądasz film, słyszysz brzydkie słowo, a potem idziesz kogoś zastrzelić. Kiedy jednak młodzi zarówno słuchają, jak i sami używają przekleństw, wchodzą na równię pochyłą prowadzącą ku innym agresywnym zachowaniom”. Bergen kwestionuje tę opinię, podkreślając brak dowodów empirycznych, choć wie, że prowadzenie doświadczeń nad wpływem wulgaryzmów na agresję u dzieci jest niemoralne.
Jak dotąd przestrzeń publiczna ma być wolna od dymu tytoniowego czy alkoholu. Tak też powinno być z wulgaryzmami, ale skoro ani palenia, ani picia na ulicy nie da się upilnować, cóż dopiero z przeklinaniem. Wspomniane publikacje – a coraz ich więcej – chcą, by normą była możliwość używania wulgaryzmów, wrażliwi zaś mają uszanować potrzebę ekspresji przeklinających. Niemniej entuzjaści przeklinania w imię ulżenia sobie powinni pamiętać, że ulgę przynosi także załatwienie potrzeby fizjologicznej, a jednak większość z nas nie robi tego publicznie.