Młoda Francuzka decyduje się na – co najmniej roczny – wolontariat w Libanie, w szkole św. Charbela.

Założona przez ojców maronitów szkoła liczy 1200 uczniów, matematyka, nauki ścisłe i muzyka są tam wykładane po francusku, pozostałe przedmioty po arabsku. Uczniowie pochodzą ze wszystkich środowisk społecznych i przynależą do różnych wspólnot religijnych: w szkole są chrześcijanie, szyici, sunnici, druzowie. Region, na południe od Bejrutu, bardzo ucierpiał w minionych latach wojen i stopniowo podnosi się z ruin. Wydawałoby się, wspaniały przykład dziewczyny po studiach, poszukującej drogi życiowej. Wychowanej w dobrych warunkach, w rodzinie wprawdzie niepełnej, ale kochającej się i podtrzymującej tradycje walki o liberte, fraternite, egalite. Ale to nie jest prosta historyjka o żądnej przygód ambitnej absolwentce paryskiej uczelni.
Oto bowiem moja młoda Francuzka sama, bez żadnego wsparcia ze strony rodziny – kochającej, ale od kilku pokoleń głęboko zateizowanej – w wieku nastoletnim odnajduje drogę do chrześcijaństwa. Wykonuje gigantyczną pracę, przyjmuje chrzest – na który zaprasza całą liczną rodzinę, na czele z babcią komunistką – i rozwija się dalej. Nie schodzi z nowej drogi.
Znajduje miejsce w nowym świecie i nie rezygnuje ze starego, gdzie jest czuła miłość rodziny, choć żadnego duchowego wsparcia. Marzy o tym, żeby pracować dla Chrystusa, jakkolwiek dziwne wydawałoby się to jej rozległej rodzinie. Szuka możliwości, znajduje organizację Delegation Catholique pour la Cooperation (DCC), rozpoczyna przygotowania i w końcu zostaje przyjęta na wolontariat. Jedzie do Libanu. W rodzinie nie brakuje kłopotów, ale jedna z ciotek mówi, że przynajmniej Ta Mała jest szczęśliwa. Nawet zlewicowana kuzynka docenia, że Ta Mała robi to, o czym marzyła, i że widzi w tym sens – bo wie, że służy jakiejś wielkiej sprawie.
Mała Francuzka wysłała już do rodziny i przyjaciół pierwszy numer swojego „kuriera z Libanu”. Pisze o szkole, o współpracy z zakonnikami, o architekturze, o zanieczyszczeniu, o odbudowywanych więziach społecznych i wciąż obecnych na ulicach zaporach z drutu kolczastego, o swoich odkryciach i wstrząsach kulturowych. Jej dzielność budzi mój podziw i uznanie. Duch tchnie, kędy chce.
Wśród doniesień z porażonej tragedią Francji nie ma ani słowa o takich jak moja Mała Francuzka ludziach. Takich, którzy w południe, w powszedni dzień, tłumnie zapełniają Kaplicę Cudownego Medalika przy rue du Bac. Którzy trwają przy Bogu i w Jego imię idą z misją pokoju do najbardziej udręczonych miejsc świata.
Nie wymyśliłam tego tematu specjalnie na paryską tragedię, czekałam z nim po prostu na święto Chrystusa Króla. Życie jednak tak się potoczyło, że terminy się zbiegły: piszemy do tego numeru, pozostając w cieniu zamachów. Święto Chrystusa Króla pozwala, czy może nawet zmusza do szukania nowych znaczeń zwykłych wydarzeń.
![]() |
Barbara Sułek-Kowalska |