Marcin
Marcin „daje radę” od minionej jesieni. – Spotkałem na mieście rówieśnika – zaniedbanego, z butelką denaturatu. Pomyślałem: kiedy mnie to spotka? I postanowiłem o siebie zawalczyć – tłumaczy wejście w program. Czeka na moment, gdy znajdzie się odpowiednie do programu kolejne „mieszkanie treningowe”. Ma 40 lat, z czego 10 przypada na bezdomność.W 2004 roku problemy rodzinne sprawiły, że wyszedł z domu i już nie wrócił. Zniknął z oczu partnerce i swojej czteroletniej wtedy córce. Myśli o ich odszukaniu, ale wciąż za bardzo się wstydzi swojego życia i nie chce, by one przed ludźmi wstydziły się za niego.
|
– Pamiętam święta Bożego Narodzenia na klatce schodowej. Ale zawsze wiedziałem, gdzie dostanę jedzenie, ubranie i inną pomoc. Tak więc dbałem o wygląd. Ludzie inaczej wtedy na człowieka patrzą, pozwalają przytulić się zimą do kaloryfera na korytarzu, czasem nawet dadzą jedzenie, i łatwiej znaleźć jakąś robotę. A że w dodatku lubię czytać, to całymi dniami przesiadywałem w empiku, bo zadbanego nie wyrzucają. I tak dzień za dniem szybciej zlatywał. Ale kiedy przestałem się czuć komukolwiek potrzebny, nasilił się alkoholizm – wspomina. Wtedy ratowała go terapia w Monarze na ul. Marywilskiej.
Dziś Marcin już od dwóch i pół roku nie pije. – Zawsze pomagała mi wiara. Nie w ludzi, ale w Boga – mówi. Mieszka, jak inni kandydaci z „Damy Radę!”, w schronisku Caritas. Z samotności wyzwalają go spotkania wspólnotowe grupy terapeutycznej.
Bezdomny i bezdomny
O czym marzą Marcin i Maciek? O normalnej rodzinie w normalnym domu. O tym, że odnowią kontakty z córkami i będą żyli godnie. Niczego więcej im nie trzeba.– Kiedy widzę bezdomnych na ulicy, żal mi ich, bo wiem, że większość już długo nie pożyje. Albo się zapiją, albo umrą gdzieś na ławce w mroźną noc – mówi Maciek. Nie każdy też chce z bezdomności wyjść. Jest bezdomny, który ma nadzieję, i ten, który się poddał i sięga po denaturat. – Kwestia charakteru, siły woli, wiary. W tym sensie każdy bezdomny po części jest kowalem swojego losu. Z drugiej strony bezdomnym może dziś stać się każdy. W schroniskach nie brakuje utrąconych przez życie, dobrze wykształconych osób – dodaje Marcin.
Jak oceniają systemową pomoc bezdomnym w Polsce? – Tragedia. Nie ma programów, które zachęciłyby bezdomnych, by coś ze swoim życiem robili. W schroniskach jest wegetacja, kombinowanie, jak przeżyć kolejny dzień czy miesiąc. Prawie nikt nie pyta o potrzeby bezdomnych ani o to, co oni mogliby zrobić dla innych – mówi Marcin. – A to są często ludzie z dużym potencjałem. I utrzymywanie ich w schroniskach na zasadach sanatoryjnych jest marnotrawieniem ich możliwości. Dlatego dopóki system opieki nad bezdomnymi będzie miał charakter bardziej opiekuńczy i interwencyjny niż motywacyjny, będzie w dłuższej perspektywie nieskuteczny, a nawet – ponieważ utrwala wyuczoną bezradność bezdomnych – szkodliwy – dodaje Janusz Sukiennik.
– Każdy bezdomny do końca życia będzie miał zaniżone poczucie własnej wartości. Dlatego jeśli ktoś chce naprawdę pomóc bezdomnemu, niech przede wszystkim zobaczy w nim normalnego człowieka. Niech zwróci na niego uwagę, poda rękę, poświęci kilka minut, by go wysłuchać, może coś doradzić – mówią zgodnie Maciek, Marcin i Janusz. I może to jest praca na Wielki Post dla nas, którzy nie zaznaliśmy bezdomności: pomóc komuś „dać radę”!
Radek Molenda |