Na początku śledztwa się wypierał. Winę mu udowodniono. I dobrze, jak mówi, bo czasem trzeba dostać kopa. Wtedy nie wystarczy wstać.

Jan nie ukrywa, co zrobił, choć nie chce o tym mówić. Wciąż widzi swoją ofiarę. Czy przeprosił jej rodzinę? Chciałby, ale jak? Myślał, że synowi ofiary odda część zarabianych w więzieniu pieniędzy. Ale wie, że pieniądze nie pomogą. Może pójść do nich, powiedzieć: „Przepraszam”. Ale co, gdyby chcieli się zemścić? Zrozumiałby – postąpiliby tak, jak on 22 lata temu. Ale nie zrozumiałby tego sąd. A on nie chciałby dla nikogo takiego losu, jaki sam sobie zgotował.
Mądrość ćwiary
W roku 1994 chrzcił syna Rafała. To był jeden z trzech najważniejszych momentów jego życia. Rok później trafił do Wronek – zakładu karnego typu zamkniętego. Przesiedział tam połowę dotychczasowego życia i tam została jego młodość. Od dwóch lat jest w Zakładzie Karnym typu półotwartego w podpoznańskich Koziegłowach. Siedzą tu osoby uzależnione, alimenciarze, oszuści, złodzieje – o różnym stopniu demoralizacji. Ciążą na nich wyroki od kilku miesięcy do pięciu lat. Jest tylko dwóch „długowyrokowców” – w tym Jan z „ćwiarą”. Wyrokiem na ćwierć wieku.
Nie ma kontaktu z synem – chciałby, ale rozumie i szanuje decyzję Rafała. Próbował się do niego odezwać, ale usłyszał słowa, których żadne z rodziców nie chciałoby usłyszeć. Pragnie tylko, żeby Rafał był lepszym człowiekiem niż on. A to przecież z troski o niego ta zbrodnia i to więzienie. Próbując chronić, stracił go. Może jeszcze odzyska?
Miał zaledwie 24 lata, kiedy trafił do „ćwiary”, rozmawiał z osobami w wieku, w którym sam dziś jest. Czerpał wiedzę i doświadczenia – ale te dobre. Inaczej, jak mówi, nie byłby teraz tu, gdzie jest, ale na R-1 we Wronkach – zakładzie zamkniętym dla recydywistów. A tu ma pracę, „rydwan” (spacerniak), przepustki. Brak tylko jednego – utraconej wolności.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 13 (599), 26 marca 2017 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 5 kwietnia 2017 r.