Z ks. dr. Markiem Dziewieckim, psychologiem, krajowym duszpasterzem powołań, rozmawia Radek Molenda
Wychowywanie to dziś niepopularne pojęcie. Może dlatego, że wzbudza w wielu rodzicach wyrzuty sumienia. Na czym polega?
Wychowanie jest szczytem miłości rodzicielskiej. Wychowywać to pomagać początkowo nieświadomym siebie i bezradnym dzieciom, by stawały się podobne do Boga i naśladowały Jezusa, gdyż to jest miara możliwości rozwojowych człowieka!
Po grzechu pierworodnym spontaniczny rozwój człowieka stał się niemożliwy, jednak wciąż jak małe dzieci wierzą w to, że szklanki „same” się tłuką, tak niedojrzali rodzice – że dzieci „same” się wychowują.
A kiedy dziecko staje się siebie świadome?
Wtedy rodzice powinni je tak wychowywać, by pomagać w dorastaniu do takiej miłości, na jakiej opiera się małżeństwo i rodzina. Szczegółowe cele wychowania to: uczenie dzieci mądrego myślenia, wiernej miłości i solidnej pracowitości. Chodzi o to, by młody człowiek sam chciał się takich postaw nauczyć i żeby wiedział, że jest to droga do szczęścia, a nie rezultat tego, że rodzice tak mu każą czy że usiłują kontrolować go na każdym kroku. Bolesna porażka wychowawcza ma miejsce wtedy, gdy ktoś z nastolatków okazuje się bezmyślnym i leniwym egoistą.
Zagrożeniem dla wychowania są postawy skrajne, czyli miłość bez wymagań albo wymagania bez miłości. W pierwszym przypadku rodzice są naiwni i rozpieszczają dziecko, a w drugim są okrutni i prowokują dziecko do buntu lub poczucia bezradności.
W swojej najnowszej książce radzi Ksiądz, jak wychowywać chłopców „od urwisa do bohatera”. Bohater nie może pozostać urwisem?
Prawdziwy mężczyzna ma w sobie zawsze coś z urwisa. Dba o wysportowane ciało. Chce być silny fizycznie, a nie tylko duchowo. Jest odważny w sytuacji zagrożenia. Bohater to mężczyzna, który jest dla swoich bliskich obrońcą, dzielnym żołnierzem, który gwarantuje poczucie bezpieczeństwa w każdej sytuacji.
Jak wychowywać, by nie utemperować młodego człowieka?
Zwierzęta można „wychowywać” głównie przez tresurę, a chłopców można wychowywać naprawdę, czyli najpierw fascynować chłopca perspektywą rozwoju. To pokazywać mu niezwykłych mężczyzn: Jezusa, Abrahama, Józefa, Piotra, wiernych małżonków, ofiarnych rodziców, nieustraszonych patriotów, do męczeńskiej śmierci odważnych księży.
To także demaskować zagrożenia, np. demaskować różnicę między miłością a popędami, ale zwłaszcza wiarę w to, że można żyć na luzie, postępować wbrew własnemu sumieniu i robić to, co się chce, zamiast tego, co dobre i mądre, a mimo to będzie się kimś szczęśliwym.
Jak małe dzieci wierzą w to, że szklanki „same” się tłuką,
tak niedojrzali rodzice – że dzieci „same” się wychowują
Trzecia metoda wychowania to egzekwowanie przez rodziców naturalnych konsekwencji zachowania dziecka. Jeśli syn daje się zafascynować dobrem i osiąga sukcesy, to wtedy rodzice powinni upewniać go o tym z radością i okazywać mu coraz większe zaufanie. Jeśli natomiast syn ulega zagrożeniom i błądzi, to rodzice powinni pozwolić mu na to, by ponosił konsekwencje swoich błędów.
Koniecznym warunkiem wychowania jest – może przede wszystkim – prowadzanie młodych ludzi do Jezusa. Rodzice nie pozostaną na zawsze z dziećmi. Mają je przyjąć z miłością, wychować i puścić w świat. Im bardziej kochają siebie nawzajem, tym łatwiej – i spokojniej! – pozwolą dzieciom pójść swoją drogą, a im bardziej pomogą dzieciom w zaprzyjaźnieniu się z Jezusem, tym bardziej dzieci te rozwiną w sobie arystokratyczne, wręcz święte człowieczeństwo. Przy Jezusie każdy z nas ma szanse stać się najpiękniejszą wersją samego siebie!
Nie chronić dzieci przed skutkami ich postępowania – to kolejny pogląd dziś bardzo niepopularny. Dlaczego tego nie robić?
Ponieważ Bóg uczy żyć realnie. Jeśli jakieś dziecko pracuje nad sobą, a jego bliscy nie dostrzegają tego i nie cieszą jego sukcesami, to temu dziecku może kiedyś zabraknąć siły i entuzjazmu do trudnej pracy nad sobą. Jeśli jakieś inne dziecko błądzi, a mimo to nie ponosi konsekwencji swoich błędów, to będzie błądzić coraz bardziej, gdyż łatwiej jest czynić zło niż dobro. Twardą metodę wychowania zastosował ojciec syna marnotrawnego z przypowieści Jezusa. Nie ingerował, kiedy syn – roztrwoniwszy wszystko – zaczął cierpieć niedostatek. Czekał. Przez to ojciec pozwolił, by błądzący syn, który wcześniej na cierpienia Boga i ludzi nie reagował, zastanowił się nad sobą, swoją sytuacją, i się zmienił.
Tak zwane wychowanie bezstresowe to groźny, popularny w niektórych środowiskach, ideologiczny mit. Uznanie go oznaczałoby, że jedynymi niezestresowanymi są ci, którzy stresują wszystkich innych. Nikt z nas nie rozwinął się bez wysiłku i cierpienia. Nie próbujmy być „lepsi” i bardziej miłosierni od Boga! To nie będzie bowiem wtedy miłość i pomoc w rozwoju, lecz rozpieszczanie. A dzieci rozpieszczone nie poradzą sobie w dorosłym życiu, ponieważ w rzeczywistości, z którą przyjdzie im się zmierzyć, obowiązuje zasada, że człowiek wcześniej czy później ponosi konsekwencje swoich czynów. W przeciwnym przypadku wszyscy ludzie byliby szczęśliwi.