Kiedy w przeglądarkę wpisze się „pomoc rodzicom dzieci z problemami identyfikacji płciowej”, pojawiają się adresy organizacji, które będą nakłaniać do tranzycji. Jak nie wpaść w pułapkę i gdzie szukać rzetelnych specjalistów?
fot. FreepikKilka lat temu czternastoletnia córka Bożeny napisała jej w liście, że jest chłopcem. Rodzice myśleli, że to moda, która minie – podobne inklinacje przejawiały przyjaciółki dziewczynki. Przez następne dwa lata wracał temat akceptacji wyboru Julki. Trwające rok wizyty w poradni psychologiczno-pedagogicznej nic nie dały. Poszli do seksuologa i po 30 minutach usłyszeli: „Prawdopodobnie mają państwo syna”.
WALKA TRWA
Lekarka zleciła badania, których wykonanie odwlekali, licząc na to, że córka z tego wyrośnie. Ona nosiła już wyłącznie męskie ubrania i domagała się męskich zaimków. Była pełnoletnia, gdy bez zgody rodziców mogła pójść do specjalistów poleconych przez koleżankę przyjmującą testosteron. Po czterech wizytach on-line u psychologa i seksuologa dostała diagnozę: dysforia płci i transseksualizm. – Zadzwoniłam do tego psychologa, ale usłyszałam, że nie ma zamiaru się ze mną spotykać i żebym żałobę po stracie córki przerobiła na własnej psychoterapii – mówi Bożena.
Z mężem analizowali dzieciństwo Julki, swoje metody wychowawcze, osoby, z którymi miała kontakt. Choć nie znaleźli do tego podstaw, obwiniali siebie i innych. Znajomi radzili: „Pogódźcie się z tym. Lepszy żywy syn niż martwa córka”. Szukali wsparcia u rodziców w podobnej sytuacji. I dużo rozmawiali z Julką – dostarczali jej materiały naukowe na temat dysforii płci, świadectwa osób po detranzycji.
Z dwudziestu psychologów i kilku seksuologów, do których się zwrócili, jedni albo „nie mogli pomóc”, albo oferowali „pomoc” w formie tranzycji. Córka w tym czasie przechodziła u endokrynologa badanie w kierunku przyjmowania testosteronu; kolejny ośrodek zawyrokował: „Mają państwo syna”. Czuli, że nie takiego wsparcia potrzebują.
Postanowili zmienić środowisko i zabrali Julkę do psychologa, który nie afirmuje tranzycji. Od niedawna chodzi do niego na terapię, a od psychiatry bierze leki na depresję i stany lękowe. – Nie wiemy, co dalej. Walka o dziecko trwa – przyznaje mama.
CZYJA ODPOWIEDZIALNOŚĆ?
Córka Tomasza, dziś ponad dwudziestoletnia, była grzeczną, dobrą uczennicą, tyle że pogrążoną w świecie wirtualnym. Do izolacji swoje dołożyła pandemia. – Ewa nie wstawała z łóżka, odmawiała jedzenia i czynności higienicznych – mówi ojciec. Poszli na terapię rodzinną, potem dziewczyna dostała zalecenie terapii grupowej, wreszcie zawalczyła o miejsce w szpitalu psychiatrycznym, polecanym przez znajomych. Po półrocznej, bezskutecznej terapii tam trafiła do terapeuty „z miasta”, przed którym się otworzyła i który powtórzył rodzicom, że córka czuje się chłopakiem. Od razu zaoferował adresy placówek, w których mogłaby realizować „to szczęście”.
Rodzice przepłakali wiele nocy. Odwiedzali z córką kolejnych terapeutów, którzy przekonywali, że osoby po tranzycji nie żałują tej decyzji. – Ulegliśmy panice, że jeśli jej nie zaakceptujemy, może popełnić samobójstwo – wspomina tata. – Żona na siłę zwracała się do niej w rodzaju męskim, a ja czytałem zagraniczne publikacje na temat dysforii płciowej i fałszowania statystyk dotyczących tranzycji, w których np. osoby po detranzycji ujmowane są jako osoby po dwóch tranzycjach. Wiem to także ze świadectw osób, które wróciły do płci biologicznej.
Trafili do grupy wsparcia rodziców w podobnej sytuacji i dopiero tam doznali uspokojenia. – Ktoś powiedział: są dwie płcie i nieskończenie wiele osobowości – mówi Tomasz. – Przestaliśmy wierzyć lekarzom, którzy tłumaczyli, że Ewa jest uwięziona w ciele nieswojej płci. Do tej pory im ufaliśmy, bo jeśli człowiek zwraca się o pomoc do specjalisty, a on diagnozuje raka i zleca chemioterapię, to się z tym nie dyskutuje. Ale tu od początku nie pasowało nam, że u miesiączkującej kobiety bez nieprawidłowości w budowie narządów płciowych nikt nawet nie zleci badań w kierunku hermafrodytyzmu.
„Diagnoza” Ewy ograniczyła się do badań krwi, wykluczenia schizofrenii i myśli samobójczych u seksuologa, choć z rodzicami takimi myślami się dzieliła. Endokrynolog zignorował mail od matki donoszącej mu o genetycznych obciążeniach kobiet w ich rodzinie i przepisał Ewie testosteron.
Odwiedzili psychologa, który zachęcał do tranzycji. – Zapytaliśmy, czy weźmie odpowiedzialność za Ewę, jeśli w wyniku brania testosteronu dostanie zapaści, co się zdarza – mówi ojciec. – Trochę się przestraszył. Uważam, że rodzice powinni odważnie pytać terapeutów o ich odpowiedzialność za czyny, do których popychają dzieci.
Rodzice mają z Ewą dobry kontakt, ale kolejne rozmowy sprowadzały się do jednego tematu. Dlatego umówili się, że podczas spotkań nie będą go podejmować do czasu, aż Ewa podejmie decyzję. – Niedawno poinformowała nas, że zdecydowała się zrealizować receptę na testosteron – mówi tata. – Poprosiliśmy, żeby zapoznała się ze „Standardami i wytycznymi Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich w zakresie diagnozy oraz terapii dzieci i młodzieży z problemami identyfikacji płciowej”. Przyznała, że mają sens i zgodziła się na wizytę w poradni SPCh.
MAMA DOKSZTAŁCA LEKARZA
Zanim rodzice dotrą do specjalisty, który nie namawia do tranzycji, często szukają po omacku, kierując się metodą prób i błędów oraz intuicją. Nierzadko trafiają do specjalistów wskazywanych przez same dzieci, które zwykle dostały je od równie pogubionych dzieci lub nieodpowiedzialnych szkolnych pedagogów lub psychologów. – Dobry specjalista nie będzie starał się być kumplem dla naszego dziecka, który spełni jego żądania, ale zleci wszechstronne badania – mówi Bożena. – Należy uważać na takich, którzy nerwowo reagują o pytania na temat standardów opiniowania transseksualizmu.
Może się okazać, że to rodzice dokształcą lekarza, jak pewna mama, która psychiatrze córki dostarczała publikacji dowodzących szkodliwości tranzycji. Lekarka nie tylko sama zmieniła kierunek myślenia, ale też zaczęła namawiać do tego innych lekarzy. – Na pewno trzeba być w kontakcie z terapeutą i lekarzem dziecka – mówi Tomasz. – Bywa, że do psychologa posyłamy dziecko z problemami emocjonalnymi, a on pochopnie stwierdza dysforię płciową i utwierdza dziecko w działaniu na rzecz „zmiany płci”.
– Rodzice powinni być wyczuleni nie tylko na specjalistów, ale także na to, co dziecko robi w sieci, z kim utrzymuje kontakty – dodaje Bożena.
Z jednej strony rodzice żyją w strachu. Po pierwsze, o dzieci, po drugie, o kondycję swoich rodzin, bo zdarza się, że po negatywnych komentarzach na temat tranzycji w mediach społecznościowych dostają pogróżki. Zdarza się też, że rozpadają się małżeństwa, bo jedno z rodziców utwierdza dziecko w decyzji o operacji, a drugie szuka dla niego innej pomocy. – Tu jest potrzebny wspólny front – mówi Tomasz. – To dobre i dla dziecka, i dla nas, którzy jesteśmy dla siebie nawzajem wsparciem.
Z drugiej strony zbierają się na odwagę: że skoro możliwe są manifestacje afirmujące m.in. tranzycję, to dlaczego oni nie mieliby protestować pod klinikami, w których trwale uszkadza się dzieci? Rodzice przyznają, że brakuje im rzetelnej edukacji dzieci, opartej na fakcie, że płeć zapisana jest w genach i nie zmienią tego żadne zewnętrzne ingerencje. Mówią też o potrzebie rzetelnej diagnozy, wykonanej przez specjalistów wielu dziedzin. A w razie potrzeby – jak najmniej ingerującego leczenia.
Bożena podkreśla, że problem dzieci z identyfikacją płciową dotyczy niekoniecznie rodzin dysfunkcyjnych. – Żadna rodzina nie jest wolna od problemów – mówi. – Nasze dzieci są nadmiernie wrażliwe, co nie znaczy, że niemądre. Potrzebują szczególnej ochrony przed chorą modą, w postaci naszej uwagi i czasu. Bo chęć bycia trans to moda, pod którą kryje się głęboka potrzeba pokochania niekochanego ciała i siebie.