Kochać kogoś to nie oczekiwać, że relacja z nim będzie dla mnie zawsze źródłem przyjemnych doznań.
„Kochać to nie znaczy zawsze to samo” – śpiewał zespół De Mono ponad 30 lat temu (dokładnie w 1989 r.). I od tego czasu niewiele się w tej kwestii zmieniło. Ile osób, tyle barw i odcieni miłości. Niemniej warto się nad tym zastanowić, gdyż właściwe rozumienie tego słowa ma bezpośrednie przełożenie na naszą małżeńską codzienność. „Miłość nie polega na tym, co się czuje, ale na tym, co się czyni… zwłaszcza gdy się już nic nie czuje” – w tak genialnie prosty i głęboki sposób znajomy kapłan tłumaczył młodzieży, czym jest miłość. Jest w tym stwierdzeniu dużo prawdy i warto je sobie przyswoić. Kochać kogoś, a nie „kochać się w kimś”, to nie oczekiwać, że relacja z drugim człowiekiem będzie dla nas zawsze źródłem przyjemnych doznań. Miłość – taka na zawsze i mimo wszystko – rodzi się (nieraz w bólach) właśnie wtedy, gdy motyle ulatują z brzucha, płomień przygasa, jednym słowem… when the smoke is going down – cytując Scorpionsów. Wielu mówi wtedy: „Nasze uczucie wygasło”, „Coś się wypaliło” – i wyrusza na poszukiwanie świeżego paliwa, które rozpali serce i pobudzi zmysły.
Słuchając niektórych małżonków, mam wrażenie, że nawet jeśli fizycznie trwają przy sobie, to mentalnie pogrzebali już swoją miłość, zupełnie tak, jakby ślubowali ją sobie nie do końca życia, lecz dopóty, dopóki będą do siebie „coś czuli”. „Jakie współżycie? Ja do niego już nic nie czuję”, „Nie chce mi się słuchać, wciąż tylko narzeka”, „Już mi na niej nie zależy”, „Nie mogę już na niego patrzeć”. A przecież przysięgaliście sobie właśnie miłość, a nie to, że zawsze będziecie mieć wobec siebie przyjemne uczucia. Wręcz przeciwnie, miarą miłości jest właśnie to, że będziecie trwać przy sobie do końca, troszcząc się o siebie i pragnąc swojego dobra, nawet jeśli uczucia będą was ciągnąć w zgoła inną stronę. Przytulam się do męża, oddaję mu się, bo wiem, że tego pragnie, nawet jeśli akurat tego dnia zupełnie „tego nie czuję”. Poświęcam czas żonie, słuchając jej zwierzeń, nawet gdy jedyne, co akurat czuję, to znudzenie i irytacja.
Owszem, emocje i uczucia to istotny komponent naszej osobowości. Ktoś porównał kiedyś rozum do kompasu i steru łodzi, nadających nam właściwy kurs, wolę – do wioseł, pomagających płynąć w wyznaczonym kierunku, a uczucia – do żagli, które wypełnione wiatrem, popychają nas do przodu, ułatwiając osiągnięcie celu. Ale same w sobie nie zastąpią kompasu, steru ani wioseł. A przy tym bywają podatne na zmienne wiatry, które próbują spychać nas z obranego kursu. Kiedy płomień przygaśnie, a pomyślny wiatr zmieni kierunek, wtedy dopiero ma szansę zajaśnieć ta najczystsza, bo „nieszukająca swego” miłość, którą im mniej się czuje, tym bardziej jest realna i prawdziwa.