Skazany zaocznie
W 2004 r. w Lublinie została zamordowana lekarka. Niedługi czas potem zatrzymano do rutynowej kontroli chłopaka, który miał przy sobie telefon należący do zamordowanej kobiety. Był to model Nokia 3510 z kolorowym wyświetlaczem. Chłopak powiedział, że kupił ten telefon od kolegi z pracy, a ten – że półtora miesiąca wcześniej sprzedał mu go na Allegro Zbigniew Góra.Podejrzenie padło więc na Zbigniewa Górę. – Rzeczywiście, sprzedałem temu mężczyźnie telefon, ale był to model Nokia 3510 z biało-czarnym wyświetlaczem. Organom ścigania jednak ta różnica nie przeszkadzała, fakty bowiem wyszły na jaw po tym, jak postawiono mi zarzuty. Dodatkowo obciążało mnie to, że wówczas wynajmowałem z rodziną mieszkanie od zamordowanej lekarki, choć w ogóle nie miałem z nią kontaktu.
Według Zbigniewa Góry organy ścigania nie zrobiły nic, by mu udowodnić, że znaleziony telefon pochodzi właśnie od niego. Więcej było dowodów na to, że telefon nie mógł do niego należeć: choćby oświadczenie operatora sieci komórkowej.
Prokuratura Okręgowa w Lublinie złożyła do sądu wniosek o zastosowanie tymczasowego aresztu. – To częsty mechanizm: teoretycznie przetrzymanie powinno trwać kilka godzin potrzebnych na zapoznanie się z dokumentami śledztwa. Kiedy wychodziłem z policji, pod jej budynkiem stały już media, w których pokazywano „winnego” – mówi dziś Góra.
Sędziowie nie zawsze wydają wyroki sprawiedliwe; wydają też takie, które są po myśli przełożonych. Od tego zależą ich zarobki i awanse
W czasie morderstwa zginął nie tylko telefon komórkowy, ale także obrączka lekarki i trzy pierścionki. Prokuratura oceniła więc, że miało ono motyw rabunkowy, choć złoty zegarek został na ręce ofiary. W nagraniach policyjnych widać, że nie ma na nim żadnych zabrudzeń. – Nie wiadomo, dlaczego policja zabezpieczyła go dopiero trzy miesiące po zabójstwie; do tej pory znajdował się w mieszkaniu rodziny zamordowanej. Martwą lekarkę znalazł zresztą konkubent jej córki. Wtedy właśnie – trzy miesiące po zabójstwie – nagle okazało się, że na zegarku są brunatnoczerwone ślady krwi wielkości 1x3 cm. Wykryło je Laboratorium Kryminalistyczne w Lublinie i oceniło, że zawierają one kod DNA „niewykluczający mojej osoby”. Sąd nie wziął pod uwagę nagrań policyjnych, na których zegarek jest czysty. Kiedy zażądałem ponownego ich odtworzenia, okazało się, że z całego nagrania fragment z zegarkiem usunięto. Zarzuciłem sądowi sfałszowanie dowodu i taki też wniosek w nim złożyłem. Ten go oddalił, a prokurator zarzucił mi oskarżanie całego wymiaru sprawiedliwości – mówi Góra.
W styczniu 2005 r. aresztowano Zbigniewa Górę i skazano za zabójstwo – jak ocenia, na podstawie pomówienia o posiadanie telefonu zmarłej. W areszcie siedział trzy lata, sprawa trwała siedem. Prokuratura utrudniała mu kontakty z rodziną. – Prokurator z jednej strony dawał pozwolenie na widzenia, z drugiej przeniósł mnie do odległego aresztu. Kiedyś mama pięć godzin w śniegu i mrozie czekała na widzenie pod budynkiem aresztu, bo prokurator powiedział jej, że wychodzę, co było nieprawdą – mówi Zbigniew Góra.
Bronił się głównie sam i się obronił. Rzecznik prokuratury oceniła wówczas, że wymiar sprawiedliwości zadziałał skutecznie, bo odwołano wyrok 25 lat więzienia. Według niej nic się nie stało. Przyznała, że gdyby dysponowała takimi dowodami, jak prokuratura, też postawiłaby mu zarzuty. Tymi słowami zaprzeczyła ostatecznemu wyrokowi, taki też osąd poszedł do mediów.
Prawdziwy morderca nigdy nie został znaleziony.
Kto ukarze prokuratora?
Od 2011 r. Zbigniew Góra jest prawomocnie uniewinniony. Po dziewięciu latach straconego czasu, zdrowia, nadszarpniętych relacji rodzinnych i opinii – nie ma żadnego mechanizmu, by mu to zrekompensować. Domaga się od Skarbu Państwa odszkodowania w wysokości 17 mln zł. Po jego sprawie prokurator nie poniósł konsekwencji za niesłuszne oskarżenie, odwrotnie – awansował. – Organy ścigania i wymiar sprawiedliwości to jedna rodzina, hołdująca zasadzie: „nie kala się własnego gniazda” – ocenia Zbigniew Góra.– Sąd ma średnio 10 min. na rozpatrzenie sprawy, która ma od kilku do kilkunastu tomów, nawet po kilkaset stron. To fizycznie niemożliwe. Nie łudźmy się więc: sędziowie nie zawsze wydają wyroki sprawiedliwe; wydają też takie, które są po myśli przełożonych. Od tego zależą ich zarobki i awanse. Przez kilkadziesiąt lat przechodziłem przez wszystkie te szczeble, obserwowałem kolegów i wiem, jak to wygląda – mówi anonimowo pewien sędzia.