Małżeństwo z intercyzą, świadomie wyrzekające się dzieci, „bamboccioni”. Różne mody pojawiają się ostatnio wśród nowożeńców. Czy zakończą się one happy endem?

Jak żartował kiedyś ks. Piotr Pawlukiewicz, wiele par dopiero na kursach przedmałżeńskich dowiaduje się, na czym tak naprawdę polega małżeństwo. Oprócz prawa do dziedziczenia i wspólnego rozliczania podatku dochodowego ma oznaczać również przymierze dwóch osób, dla których powinny się liczyć jeszcze cztery cechy: jedność, nierozerwalność, płodność i świętość. Niektóre z nich bywają obecnie traktowane z coraz większym luzem.
ŚLUBUJĘ TOBIE – NIE PORTFELOWI
Zanim para zjawi się przed ołtarzem, coraz częściej składa w kancelarii notarialnej podpisy na umowie zwanej intercyzą. Pomijając przypadki, kiedy jest ona przejawem troski o rodzinę, bo zabezpiecza współmałżonka przed ryzykiem finansowym i możliwymi długami, intercyzy są też podpisywane bez wyraźnego powodu.
– Wśród moich znajomych stało się to dość popularne i wielu z pewnością rozważa taką ewentualność. Nikt nie zakłada, że im się nie uda, raczej stosują zasadę ograniczonego zaufania – mówi Joanna, która dokumenty o rozdzielności finansowej podpisała, kiedy w jej związku zaczęło się dziać coraz gorzej. – Bałam się, że mój małżonek może popaść w długi, które ja będę musiała potem spłacać, a mam jeszcze na utrzymaniu dziecko. Teraz wiele osób, które znają moją sytuację, woli być mądrym przed szkodą – dodaje.
Skoro według statystyk mniej więcej co trzecie małżeństwo w Polsce kończy się rozwodem, może jest to rozsądne wyjście? – Z pewnością wygodne i praktyczne, ale jeśli ludzie wstępują w związek małżeński, zakładając, że się nie uda, to może zadziałać mechanizm samospełniającej się przepowiedni – wyjaśnia psycholog Paulina Kujawska. Krótko mówiąc, jeśli osoba A fałszywie postrzega osobę B, to podświadomie wywołuje u niej takie zachowania, które prowadzą do prawdziwości stawianych tez. Można więc założyć, że takie małżeństwo z gruntu jest skazane na porażkę.
Jak zapewniają duszpasterze, nie są oni informowani o zamiarach młodych w kwestiach podziału majątku. – Nie ma takich pytań w protokołach przedślubnych ani podczas załatwiania innych formalności. Jeśli młodzi coś takiego podpisują, to jest to ich prywatna sprawa. Taki fakt może wyjść na jaw podczas rozpoczęcia sprawy o stwierdzenie nieważności małżeństwa – mówi proboszcz z Bielan. – To niepokojące, a jednocześnie coraz bardziej powszechne stwierdzenia: „to są moje pieniądze, moje konto, a tobie nic do tego”. Pytam wówczas: czyli jesteście wspólnotą, rodziną, a jeśli przyjdzie jakiś niespodziewany wydatek, to co – zrzucacie się po połowie?
Zdaniem Pauliny Kujawskiej to również skutek braku zaufania zakochanych. Jeśli nie ufamy sobie w małych sprawach, to ta podejrzliwość będzie infekować inne dziedziny i rzucać cień także na te poważniejsze. Nawet w zakładach pracy ludzie muszą sobie ufać w sprawach finansowych, a małżeństwo nie powinno być zawierane tylko po to, aby łatwiej można było uzyskać zdolność kredytową. Poza tym wszystko toczy się gładko, dopóki nie nastąpią poważne wydatki lub któreś z małżonków nie straci pracy. Wówczas nie jesteśmy już „wspólnikami”, ale jedno przechodzi na utrzymanie drugiego, co z pewnością będzie rodziło konflikty – wyjaśnia psycholog.
NIE MA JAK U MAMY
Inny trend to śluby tzw. gniazdowników, czyli osób, które po usamodzielnieniu się i zdobyciu pracy przez wiele lat mieszkały z rodzicami. Według badań GUS „gniazdownikami” można określić nawet 36 proc. Polaków w wieku 25–34 lata. W przypadku badania Eurostatu odsetek ten był jeszcze wyższy i wyniósł 45 proc. Zarazem był to rezultat znacznie przewyższający średnią UE, która wyniosła 28,6 proc. Zdarza się, że kiedy gniazdownik wystarczająco się już wyszaleje, zamienia się w „bamboccioni” (włoskie zgrubienie od „bambino” – dziecko). Szuka sobie młodszej wersji własnej matki i bierze ją za żonę.
– Ta granica wieku bardzo się podnosi, bo dla młodych liczy się przede wszystkim wygoda. Chcą najpierw skończyć studia, ustawić się, dopiero potem myślą o opuszczeniu rodzinnego domu i własnym gnieździe – tłumaczy ks. Jacek
Dębski, proboszcz z Kobyłki. – Kiedyś chłopak wracał z wojska, poznawał dziewczynę, pobierali się i żyli długo i szczęśliwie. Teraz do ołtarza docierają najczęściej po trzydziestce, często z dość dużym bagażem doświadczeń, i to jest bardzo niepokojące.
Zdaniem duszpasterza młodzi nie mają zaufania do siebie, ale i do Boga. – Chcą mieć wszystko pod kontrolą, dlatego zwlekają z podjęciem decyzji. Daj Boże, jeśli to ma służyć trwałości, ale dojrzałość to nie tylko wiek – ostrzega kapłan.