24 kwietnia
środa
Horacego, Feliksa, Grzegorza
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Morowe panny

Ocena: 0
6149
Były – jak nasza autorka-seniorka Halina Cieszkowska ps. „Alika” – sanitariuszkami, łączniczkami, a nawet minerkami i snajperkami. Piękne, młode, pełne życia dziewczyny z Powstania Warszawskiego.
„Tamte dziewczęta stały się chlubą naszej historii. Dowiodły niezwykłej mocy ducha, twardej woli obowiązku, nieustępliwego poczucia odpowiedzialności… My, którzyśmy wyszli żywi z tych czasów oraz wy, którzy otworzyliście oczy na świat już po latach wojny – schylamy nisko głowy przed dziewczętami z tamtych lat” – pisał Aleksander Kamiński.

Baśka-Bomba

– Wciąż jestem dumna z udziału w Powstaniu Warszawskim, nigdy nie żałowałam. To były najpiękniejsze dni w moim życiu. Wtedy nawiązałam przyjaźnie, które trwają do dziś – zaczyna swoją opowieść Barbara Matys-Wysiadecka ps. „Baśka-Bomba”. Gdy wybuchła wojna, miała 17 lat. Doskonale pamięta dzień 1 września 1939 r.

– Mieszkaliśmy wtedy w Skolimowie. Zostałam wolontariuszką w szpitalu polowym, do którego zwożono rannych z okolicy. Potem powstał tam zakład dla dzieci, prowadzony przez harcerki – opowiada pani Barbara – a ja w rezultacie poszłam w 1940 r. do Szkoły Pielęgniarstwa PCK w Warszawie. Skończyłam ją trzy lata później.

W tym samym czasie weszła do konspiracji. U sióstr urszulanek na Wiślanej miała zbiórki oraz przeszkolenie w Wojskowej Służbie Kobiet. W 1942 roku została skontaktowana z Kobiecymi Patrolami Minerskimi, które zostały wcielone do Kedywu warszawskiego. Rozpoczęła szkolenia ogólnowojskowe, ale nikt z najbliższych o tym nie wiedział.

– Zaprzysięgała mnie pani doktor Franio, komendantka Kobiecych Patroli Minerskich – wspomina Barbara Matys-Wysiadecka.

Wreszcie, 1 sierpnia, wybuchło powstanie.

– Zostałam przydzielona z moją koleżanką, pielęgniarką „Adą” do patrolu, który prowadziła Alina Bredel, instruktorka PWK. Dostałyśmy rozkaz, aby zameldować się u pani doktor. Okazało się, że szef Wojskowych Zakładów Wydawniczych, kapitan Jerzy Rutkowski ps. „Kmita” potrzebował patrolu minerskiego dla swojego oddziału osłonowego – opowiada pani Barbara – i potem wielokrotnie opowiadał, jaki był zdziwiony, gdy zamiast postawnych saperów zobaczył kobiety.

Barbara Matys-Wysiadecka brała 20 sierpnia udział w drugim ataku na PAST-ę. Każdą chwilę pamięta w najmniejszych szczegółach.

– Brały w nim udział „Iza”, „Hanka” i ja, a także oficerowie – saperzy. Dowódcą naszego patrolu saperskiego był kapitan Jerzy Skupieński ps. „Jotes”. Przed północą udaliśmy się na miejsce akcji, a więc na Zielną. Każdy z nas był obładowany ciężarem plastiku i różnych desek. Ja miałam w chlebaku kilogramowe ładunki plastiku, lont oraz spłonki.

Cała akcja zajęła bardzo niewiele czasu.

– Na górze zostali „Kmita” i „Jotes”, który odpalał. Pamiętam ten straszny wybuch. Klatka schodowa była cała, z tymże na wysokości trzeciego piętra były jedynie gruzy. Niemcy już zorientowali się, zaczęli strzelać. Byli pierwsi ranni, nasza „Iza” została ranna w piętę, „Hania” wycofała się z nią, natomiast ja biegłam za „Jotesem” – opowiada minerka.

Aby wydostać się z budynku, musieli rozbić ścianę.

– Pożar coraz większy. Zaciął się nasz karabin maszynowy, a trzeba było się wydostać. Wtedy użyliśmy moich ładunków, które niosłam w chlebaku. Odpalał „Jotes”. Musieliśmy skakać na gruzy – wspomina.

Zanim jeszcze upadło Powiśle, oddział pani Barbary został wycofany z ul. Boduena na Smolną, a potem Wojskowe Zakłady Wydawnicze przeniosły się na ul. Widok. Młoda minerka zajmowała się produkcją granatów i przygotowywaniem elementów potrzebnych do akcji, do których często była wysyłana ze wsparciem.

– Nie mieliśmy na nic czasu. Jakąkolwiek strawę jedliśmy w biegu, uczestniczyłam tylko w ułamkach nabożeństw i Mszy – wspomina.

– Pamiętam przebicie do Starówki: pierwsze na Chłodnej, które się nie udało. Potem było drugie przebicie, tragiczne, w czasie którego zginęło wiele osób – mówi z żalem.

Końcówka Powstania, to przede wszystkim nieprzespane noce i dni oraz dyskusje, czy kończyć warszawski zryw.

– Pamiętam ten ogrom pracy i straszny głód, już nawet nie było kaszy „plujki”. Z gruzów wygrzebywaliśmy zrzucane suchary – mówi. – Po kapitulacji złożyliśmy broń na Placu Narutowicza, potem wędrówka do Ożarowa, obóz.

W maju 1945 r. wróciła do Warszawy. I znowu nie miała łatwego życia.

– Byłam zatrzymywana, nie miałam prawa głosowania. Chciałam zdawać na medycynę, ale nie dostałam świadectwa moralności. Zaczęłam pracę w dziecięcych zakładach opiekuńczych w Konstancinie, w Skolimowie, w Śródborowie – opowiada pani Barbara – potem wyszłam za mąż i urodziłam dziecko.

A teraz nie szczędzi sił i zdrowia, aby opowiadać kolejnemu pokoleniu o 63 dniach walki, niepokoju i nadziei na odzyskanie wolności.
PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 24 kwietnia

Środa, IV Tydzień wielkanocny
Ja jestem światłością świata,
kto idzie za Mną, będzie miał światło życia.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 12, 44-50
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)
+ Nowenna do MB Królowej Polski 24 kwietnia - 2 maja

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter