18 kwietnia
czwartek
Boguslawy, Apoloniusza
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Mount Everest w Giżycku

Ocena: 0
2233
Mam 34 lata, ale czuję się dużo młodziej, bo dopiero od około 15 lat mam pełną świadomość swej egzystencji. Przedtem żyłam w innym świecie.

Opowieść Lilki:

Byłam wiotka, niemówiąca, rzekomo głęboko upośledzona umysłowo. Zaraz po urodzeniu miałam uszkodzone receptory mowy, wzroku, chodzenia. Przyplątały się wodogłowie i padaczka. Oficjalna nazwa mojej jednostki chorobowej to mózgowe porażenie dziecięce, czterokończynowa postać móżdżkowa pozaparamidalna. Na szczęście, tych moich ziemskich początków nie pamiętam. Znam je z opowieści mamy, która od razu przystąpiła do intensywnej rehabilitacji.

Ćwiczyła ze mną, bez przerw na niedziele i święta, osiem godzin dziennie, stosując terapie wszelkiego rodzaju. Kilkakrotnie byłam operowana. Moje możliwości kwalifikowały mnie do nauki w szkole specjalnej, ale mama uparła się, że skończę normalną szkołę podstawową. Specjalnie dla mnie ją założyła. Musiało więc starczyć dnia nie tylko na rehabilitację i sport (łucznictwo), ale i na żmudne wkuwanie. Gdy rozpoczynałam szkołę zawodową w Konstancinie, byłam już na tyle samodzielna, że mogłam zamieszkać w internacie. Ze względu na mało sprawne ręce nie wykonałam przepisowej pracy dyplomowej, ale czas nie był stracony, bo przeszłam świetną szkołę życia. Nawet sznurowadła musiałam sama zawiązywać. W Liceum Ogólnokształcącym prace manualne nie były najważniejsze, więc – w systemie nauczania indywidualnego – ukończyłam szkołę średnią. Do matury jednak nie przystąpiłam, gdyż, według lekarzy, byłby to dla mojego organizmu zbyt duży stres. Równolegle z nauką w LO rozpoczęła się moja przygoda z dziennikarstwem.

Mój pomysł na program dla osób niepełnosprawnych robiony przez osoby niepełnosprawne spodobał się. Starałam się podawać w nim najważniejsze informacje ułatwiające życie ludziom poruszającym się na wózkach. Podróżowałam na przykład różnymi środkami lokomocji, od autobusu po samolot, pokazując, z jakimi trudnościami mogą się spotkać. W tym czasie koledzy z telewizji nakręcili o mnie film fabularny. Zgodziłam się, ale nie chciałam w nim uczestniczyć, więc zatrudniono zawodową aktorkę, którą przygotowywałam do planu. Teraz współpracuję z radiem i jeżdżę do szkół z autorskim programem zatytułowanym „Pierwszy kontakt z osobą niepełnosprawną”. Opiekuję się także młodzieżą niepełnosprawną, głównie w wieku pogimnazjalnym, w ramach fundacji założonej kilka lat temu przez moją rodzinę. Jestem też na stażu w Fundacji „Pomocna łapa”, która szkoli psy asystujące niepełnosprawnym i prowadzi dogoterapię.

Od jakiegoś czasu mam wielką pasję, której poświęcam każdą wolną chwilę
– żeglarstwo! Gdy ludzie o tym słyszą, najczęściej pukają się w głowę. Na wózku i pcha się na jacht? Po pierwszym spotkaniu na kursie wiem, że będzie ciężko, ale jestem przyzwyczajona do tego, że trzeba walczyć o wszystko. Najbardziej o życie.

***


Opowieść reportera:

W wodzie jeziora Niegocin odbijają się promienie słońca, co sprawia, że błękit mieni się całkiem odmiennymi barwami. Może wiatr mógłby być jeszcze silniejszy, by warunki do żeglowania uznać za idealne. Od pomostu odbił przed chwilą jeden z „Morsów” o melodyjnej nazwie „Libella”. Na pokładzie sześć osób. Druga szóstka czeka na nadbrzeżu na swoją kolej praktycznego egzaminu na patent żeglarza jachtowego. Obok nich pusty wózek inwalidzki. Podmuch wiatru i wózek powoli stacza się w stronę wody. Stoję najbliżej, więc pojazd zatrzymuję.

– Dziękuję – przejmuje go szczupły osiemnastolatek. – Pani Lilka często zapomina o blokowaniu hamulców.

– Gdzie jest teraz?

– Na „Libelli”, zdaje na patent, tak jak my wszyscy.

– A wózek jej na jachcie niepotrzebny?

– Gdzie tam, nie zmieści się.

– To jak się porusza?

– Normalnie, zsuwa się na pomost, podstawiamy łódkę rufą i wskakuje.

– A tam?

– Śmiga z burty na burtę. Jeśli czegoś nie może zrobić, co zdarza się rzadko, to komenderuje nami.

– Słuchacie jej?

– W żeglarstwie komendy to świętość. Kurs żeglarski prosty nie jest. Najpierw trzeba zaliczyć osiem sprawności, potem wykłady, potem cztery manewry i można zdawać egzamin wewnętrzny. Dopiero jak się go zda – co znaczy, że się ukończyło kurs – ma się dwa lata na zdobywanie państwowego patentu.

– Pani Lilka przez to wszystko też przechodziła?

– Nie ma innej możliwości. Pamiętam, że po pierwszych zajęciach powiedziała, że nie da rady i rezygnuje. Ale na następne przyszła i już nigdy tak nie mówiła.

„Libella” zbliża się do brzegu. Manewry trwają dosyć długo. Łódka musi znaleźć się w pozycji najwygodniejszej dla pani Lilki. Spocona, ale z wyrazem triumfu w oczach wspina się z pomostu na wózek. Gest ręki mówi wszystko – zdobyła państwowy patent, jest żeglarzem jachtowym!

Każdy ma własny Mount Everest. Pani Lilka zdobyła swój 18 lipca 2013 roku. Nie w Wysokich Himalajach, ale w Giżycku.

Agnieszka Lewandowska-Kąkol
fot. ks. Henryk Zieliński/Idziemy

Idziemy nr 9 (441), 2 marca 2014 r.




PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 17 kwietnia

Środa, III Tydzień wielkanocny
Każdy, kto wierzy w Syna Bożego, ma życie wieczne,
a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 35-40
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter