Nie jestem pewna, czy czegoś na kształt owej pustki nie widział przez chwilę mój syn-gimnazjalista, kiedy z dziwnym dla mnie entuzjazmem zaczął mi zdawać relację z jakiejś sytuacji na szkolnym korytarzu. – … no i Piotrek do mnie: „Przybliż no się!” Ja mu na to: „Czego?” A on: „Nie masz no kostki Rubika?” „Mam.” „Dawaj!” „Jak to: dawaj?…”
No właśnie, jak to: dawaj? – pomyślałam, czując lekki niesmak. Bo, proszę ja kogo, jak też ta młodzież się do siebie zwraca!... Na szczęście nie zdążyłam ze stosownym rodzicielskim komentarzem, ponieważ Witek, wciąż szczerząc się z wyraźnym a niezrozumiałym zadowoleniem, otworzył mniej więcej w dwóch trzecich pierwszy tom „Potopu”, który czytał jako cudem ocaloną lekturę szkolną. – Wiesz, o co chodzi, mamo? – i zaczął głośno czytać. Niemal kropka w kropkę przytoczony chwilę wcześniej dialog pomiędzy nim a kolegą. Irytacja w mgnieniu oka ustąpiła we mnie miejsca zdumieniu, a potem już razem chichotaliśmy na wyścigi, złączeni błogim porozumieniem.
Kto by się nie śmiał, kiedy imć Zagłoba, siedzący wraz z zacną kompanią na wozie, zagaja rozmowę z eskortującym ich do Birż w charakterze więźniów Rochem Kowalskim? Rzecz jasna, Zagłoba, przystępując do swego wiekopomnego fortelu, „protekcjonalnym tonem” żądał nie kostki Rubika, lecz gorzałki, ale poza tym wszystko się zgadzało. Dalej był wywód na temat podwójnych Kowalskich pieczętujących się już to Wieruszem, już to Korabiem, no i oczywiście punkt kulminacyjny w postaci propozycji: „Mów mi: wuju!”. I kiedy trzynastolatek z nieudawaną satysfakcją cały fragment trochę odczytywał, trochę mówił z pamięci raz drugi i trzeci, żeby sobie zapamiętać, mistrz Henryk posłał ku mnie, jak to on, pokrzepienie serca. Duch w narodzie nie ginie, mości panowie, skoro gimnazjaliści potrafią odnaleźć przyjemność w grypsowaniu ze sobą Sienkiewiczem. Hę? Gdyby to nie było wolno, byłby rozkaz nie czytać, a że nie było rozkazu, więc czytajmy!
Lidia Molak |