W sobotę 7 lutego o godzinie dziewiątej na warszawskim Dworcu Centralnym, peron trzeci, złożyłam deklarację, że o tym napiszę.
W sobotę 7 lutego o godzinie dziewiątej na warszawskim Dworcu Centralnym, peron trzeci, złożyłam deklarację, że o tym napiszę. Choć zapewne nic z tego nie wyniknie, niestety. Oto na pociąg relacji Gdynia-Zakopane z wagonami do Krynicy czeka tłum ludzi – tłum bo przecież w Warszawie zaczęły się zimowe ferie. W naszej grupie – na obóz wyjeżdża parafialne Przymierze Rodzin – panuje spokój: przyszliśmy dużo wcześniej, nikogo nie brakuje, pociąg jest nie byle jaki, bo Intercity, cokolwiek to dzisiaj znaczy. Żartujemy nawet, jakie mamy piękne czasy: wszystko jest przewidziane, włącznie z sektorem peronu, w którym stanie wagon szesnasty do Krynicy.
– A pamiętacie – pyta któreś z rodziców, które jako dziecko jeździło dwadzieścia lat wcześniej na obozy do tego samego Tylicza czy położonej opodal Wierchomli – jak kiedyś wcale nie podstawili wagonów na nasze rezerwacje? Ha, ha, a teraz mamy miejscówki!
Wjeżdża wielki i długi pociąg. W wysiadają też tłumy, być może również w związku z feriami. W zapowiadanym sektorze wagonu szesnastego nie ma! Obsługa pociągu ma mętne informacje – czyli raczej nie ma wcale, kierownika pociągu nie widać, maszynista rozkłada ręce. Objuczone tobołami dzieci, wspierane przez rodziców, pędzą wzdłuż pociągu – co nie jest bezpieczne, bo w drugą stronę przepychają się z tobołami wysiadający – kadra szuka informacji, konduktorzy nic nie wiedzą, wagonu ani śladu. Czas nagli! Wreszcie okazuje się, że wagon szesnasty – poza wszelką numeracją – jest przyczepiony na końcu tego bardzo długiego składu. Już pełen ludzi!
Wciskamy dzieci i młodzież, pociąg rusza. Niby wszystko dobrze, bo przecież wsiedli. Ale tak naprawdę nic nie jest dobrze.
Zamiast napisać miły felieton o tym, jak to dobrze, że wciąż mamy taką dobrą młodzież, której chce się prowadzić dziecięce grupy w Przymierzu Rodzin, i że dzięki temu możliwe są wakacje w dobrym, znanym z parafii środowisku, wakacje z modlitwą Anioł Pański na stoku i Mszą Świętą na zakończenie dnia, ja narzekam. Wchodzę w interwencje i – niestety – te same od wieków postulaty.
Ale jak mam nie wejść? Po tych wszystkich zapewnieniach, że teraz już kolej jest sprawna, otwarta na ludzi, czysta, sprawna i punktualna? Pasażerom naprawdę jest wszystko jedno, czy kolej nazywa się PLK, TLK, Intercity czy Interregio albo jeszcze inaczej. I nie przekonują mnie żadne wyjaśnienia czy uspokajanie, że przecież zawsze coś się może zdarzyć i że to chyba normalne.
Otóż nie! Jak długo będziemy uważali, że takie sytuacje mogą być „normalne” i trzeba machnąć na nie ręką, bo przecież „wsiedli i pojechali”, tak długo nie możemy mówić o normalności. Płacimy naprawdę ciężkie pieniądze za bilety kolejowe i jeszcze w dodatku wysłuchujemy naprawdę „ciężkiej” propagandy na temat zmian na kolei. I machamy ręką, bo przecież „zawsze wszystko może się zdarzyć”.
Całe szczęście, że Opatrzność czuwa.