Dziś kobietom wydaje się, że poród naturalny jest ponad ich siły, a przecież nadzór medyczny przy porodzie jest potrzebny tylko w sytuacji zagrożenia życia.
– Co by było, gdybyśmy chodzenie do toalety u zdrowych osób zastąpili cewnikowaniem? Efekt byłby ten sam, ale zmedykalizowalibyśmy proces fizjologiczny. To właśnie stało się z porodami – tak dr Urszula Tataj-Puzyna starała się wytłumaczyć uczestnikom konferencji naukowej „Humanae vitae. W trosce o życie ludzkie” na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, że poród to sprawa natury. A tej nie trzeba ubierać w medyczne standardy.
Operacja dziecko
Dr Tataj-Puzyna jest położną od ponad 30 lat, pracuje w różnych warszawskich szpitalach, uczy przyszłe położne. Wspomina, że na początku jej pracy zawodowej poród w szpitalu wciąż był koszmarem. – Obowiązkowe golenie owłosienia łonowego, co robiły salowe, nieprzygotowywane przecież na sytuację intymną z pacjentką, obowiązkowa lewatywa, obowiązkowa koszula nocna z rozcięciem do pasa, poród w wieloosobowej sali w narzuconej pozycji, brak możliwości wstawania z łóżka, załatwianie się do basenu, rutynowe nacinanie krocza, odbieranie dzieci i przywożenie do karmienia o porach wyznaczanych nie przez potrzebę dziecka, ale przez personel. Jeśli między karmieniami dziecko krzyczało, karmiono je mieszanką mleczną. Kiedy więc trafiało do mamy, nie chciało ssać piersi. Tak wyrosły pokolenia karmione butelką. Ponadto kobieta była oddzielona od najbliższych przez siedem do dziesięciu dni. Po co?
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 28 (666), 15 lipca 2018 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 25 lipca 2018 r.