23 kwietnia
wtorek
Jerzego, Wojciecha
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Powstanie oczami dziecka

Ocena: 0
808

Niemcy ustawili w budynku Politechniki karabin maszynowy. Nie można było przejść przez ulicę ani nawet wychylić głowy z bramy, bo zaraz leciał tynk i liście, bo tam rosła akacja.

fot. Paweł Kęska

1 sierpnia o wpół do piątej wychodzimy z jatki. Mama dostała pod ladą ćwiartkę zamrożonego wieprza zawiniętą w papier po cukrze. Kazała mi tę ćwiartkę nieść. Wsiedliśmy na ulicy Wolskiej w tramwaj numer 11. Daleko żeśmy nie zajechali.

Konduktor mówi: – Tramwaj jedzie do zajezdni!

Mama: – Jak to, przecież ja bilet wykupiłam!

Konduktor na to: – A to, że pani bilet wykupiła, to ja mam życie stracić?

No i wszyscy wysiadają. Z przedziału Nur fur Deutsche (Tylko dla Niemców) wychodzi niemiecki oficer z rękami do góry. Już mu zdejmują pas i zabierają, panie, pistolet. Już gdzieś ktoś strzelił. Już jakaś seria poleciała. Trzeba było się chować pod ścianami i iść do domu na piechotę. Ja cały czas mam to mięso pod pachą. Mama mnie trzyma za rękę. Jakaś bieganina, lata dwóch chłopaków i słyszę dwa strzały – pach, pach. Są na bosaka, jeden ma pistolet w ręce i woła:

– Gienek, chooo! – Na ulicy leży zabity Niemiec. Ten gówniarz go zastrzelił.

Chcę się zatrzymać.

A matka: – Chodź, chodź, chodź…

I tak żeśmy szli do domu. Mama zamiast to mięso upiec i schować, to porozdawała, a potem nie mieliśmy co jeść. Ale sąsiad miał wytwórnię cukierków i dał nam worek cukru. I potem matka wymieniała ten cukier na mąkę, na kaszę.

***

Niemcy ustawili w budynku Politechniki karabin maszynowy. Nie można było przejść przez ulicę ani nawet wychylić głowy z bramy, bo zaraz leciał tynk i liście, bo tam rosła akacja. Strzelał jak oszalały. A tam zawsze chodziło dużo ludzi. To zarządzili, że będzie dyżur ostrzegawczy. No i siedziała babcia na stołeczku, coś tam dziergała, a jak ktoś szedł, mówiła: – Uwaga, ostrzał!

I w pewnym momencie przychodzi łączniczka, w pasie, w mundurze, w berecie, a babcia mówi:

– Uwaga, ostrzał!

– Tak? A co strzela?

– Karabin maszynowy.

– A skąd?

– A z Politechniki.

No to ona beret za pas, torbę do tyłu, nas, chłopaków, odsunęła, rączki zwinęła i krzyczy na drugą stronę – bo tam była brama i mężczyźni stali.

– Panowie, łapcie mnie!

Poszła na koniec bramy i wyskoczyła sprintem… tylko za jej piętami szły iskry po bruku, ale szybko leciała i przeleciała!

My, chłopaki na podwórku, tośmy się z tym Niemcem bawili. Wypchaliśmy słomą kombinezon, z pończochy zrobiliśmy głowę i na patyku wystawialiśmy z bramy. A ten strzelał, tylko sieczka z manekina leciała. No i on w końcu się zorientował, że trafia i nic, więc przestał strzelać.

Najgorsze było jak strzelała gruba berta – działo 600-milimetrowe. To cholerstwo strzelało co 10 minut. Jak siedziałem w piwnicy i przychodziła ósma minuta, to cała piwnica zaczynała się modlić. Już dziewiąta minuta, już dziesiąta, leci… No i gdzieś był potężny wybuch, wszystko się trzęsło, a cała piwnica: Dzięki Ci, Panie Boże, że nas nie trafiło.

Ja nie mogłem usiedzieć w piwnicy i chodziłem po dworze. W pewnym momencie na naszej ulicy pojawił się czołg! Myśmy chłopaki chcieli go zobaczyć. Co robić? Nie można głowy wychylić! Zrobiliśmy peryskop – drewnianą rurę z dwoma lusterkami, wysuwamy… ni cholery nie było widać, bo drzewa i barykady. Ale był rozkaz władz wojskowych, że lokale od strony ulicy mają być otwarte, żeby nie tracić czasu na wyważanie drzwi, jak przyjedzie czołg. Poszliśmy z bratem do mieszkania na trzecim piętrze. Padliśmy na dywan i czołgamy się do balkonu. Najpierw brat jako starszy wychylił głowę do tego czołgu, potem ja. Po lewej stronie stoją trzy doniczki z kwiatami, to je przesuwam. Patrzę – jest czarna plama na środku jezdni. W tym momencie brat mnie ciągnie za piętę – dawaj, teraz ja! No to idę do tyłu. A tu hukło i obsypał nas tynk. Brat gębą rusza, a nic nie mówi. Stracił mowę czy co? A to ja straciłem słuch. Dopiero po dziesięciu minutach zacząłem coś słyszeć. Żeby mnie brat nie pociągnął za nogę, to by mi głowę urwało. Jak Polacy spalili ten czołg, to ja tam zaglądałem do środka, nic ciekawego tam nie było.

***

Kiedy stałem w kolejce po wodę, podszedł do mnie chłopak i pyta, czy chcę wstąpić do harcerzy. Pewnie, że chcę. To on mówi, że mam sobie wybrać pseudonim. A ja nie wiedziałem, co to jest. To on mi dał trzy przykłady i ja wybrałem pseudo „Wilk”. Poszedłem do szkoły, w której była stanica szesnastej drużyny harcerzy. Tam podczas uroczystej zbiórki składałem przysięgę. Było takie prymitywne ognisko z latarki owiniętej w czerwoną bibułkę i kilku patyków. Nauczyli nas śpiewać „Hej chłopcy!”. Moim dowódcą był Józef Przewłocki – Placek, który miał brata bliźniaka – Jacka.

Któregoś dnia byliśmy na stanicy i Jacek krzyczy:

– Alarm! Wszyscy do gaszenia pożaru.

I lecim – jak wszyscy, to wszyscy. Jak byłem na schodach, to Jacek mnie ręką zatrzymał.

– Ty zostań!

I się okazało, że Niemcy, panie, widzieli, że ludzie gaszą ten pożar, i strzelili z Pola Mokotowskiego i tak zginął Jacek brat Placka.

Potem była reorganizacja drużyny i jako najmłodszy zostałem przydzielony do poczty polowej. Był głód, nie było co jeść. Matka nosiła jedzenie w poszewce od jaśka, ale jak było bombardowanie, to trzeba było chodzić do piwnicy. I ten worek jej ukradli.

Jak chodziłem z listami, to ludzie proponowali: Chodź, talerz zupy pomidorowej dostaniesz. Ja nie wziąłem tego talerza, bo byłem na służbie. Pytaliśmy Placka, co robić. A Placek powiedział, że zasadniczo to jesteśmy na służbie i poczęstunki nie wchodzą w rachubę. Ale jak jesteś głodny, to należy poczęstunek przyjąć. Taką decyzję podjął, panie, Placek, bo Jacek już nie żył. Do końca powstania roznosiłem listy. W moim rejonie były trzy prymitywne skrzynki, a moim obowiązkiem było listy wyjąć i zanieść na Wilczą, gdzie była segregacja.

Raz miałem siedem listów do szpitala Świętej Anny. Tam było duże podwórko z trawnikiem. Było tam pełno grobów, leżało kilku nieboszczyków, a sanitariuszka kopała dół. I mówi: Dawaj listy. I przy mnie zrobiła segregację. Cztery listy schowała do kieszeni, a trzy zostawiła w ręce. I ja już wiedziałem, że te trzy były aktualne, a te cztery już nie.

Najgorzej było, że nie było wody.

***

Któregoś dnia matka mnie pyta, czy nie wiem, gdzie jest dratwa, bo jej się popsuła skórzana torba. Ja mówię, że jest na Wspólnej. No i poszedłem po dratwę. I jak wróciłem (płacz) to chałupy nie było. Niemcy ostatnie bomby w powstaniu zrzucili na nasz dom. Zginęły dwie kobiety. Myśmy mieszkali na trzecim piętrze, a na czwartym żyła starsza pani z córką. Ładna była ta córka, miała piękne, długie włosy. Jak żeśmy się mijali na schodach, to zawsze mówiła dzień dobry.

Kiedy usłyszały samolot, biegły z czwartego piętra na dół do schronu, ale w połowie drogi córka mówi: mama, zapomniałam torby sanitarnej, i się wróciła (płacz). I matka przeżyła, a córka leżała na plecach na barykadzie, sam tułów, bez rąk i bez nóg. Jeszcze brat pomagał tej matce zakopać ją na podwórku w takiej skrzynce od węgla. Miała takie piękne włosy. A druga kobieta umierała trzy dni. Jak spadła ta bomba, to zburzyło część budynku i zagruzowało ją w ubikacji. I ona pukała w rurę, żeby ją ratować. Kiedy drużyna ratownicza wchodziła na gruzy, to Niemcy strzelali i nic się nie dało zrobić. Trzy dni pukała w tę rurę. A ja miałem legowisko w piwnicy koło tej rury i cały czas słuchałem tego pukania (płacz).

No a potem była, panie, kapitulacja. I jak żeśmy wychodzili z Warszawy, to na rogu Chałbińskiego stał niemiecki oficer. Wyprasowany, wyczyszczony, w błyszczących butach. Ja nie mogłem zrozumieć, dlaczego on nie jest głodny, dlaczego on nie jest brudny, dlaczego jest taki czysty. To dla mnie było niepojęte, bo wszyscy byli brudni, głodni i byle jak ubrani, a on stał, panie, jak cukierek.

A potem nas wywieźli na zachód. Wyzwolili nas Amerykanie. Jednego dnia Amerykanie zniknęli i przyszli Ruscy, tośmy wróciliśmy do Polski.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Autor jest teologiem, historykiem sztuki, menedżerem kultury, dziennikarzem, pracownikiem Muzeum Księdza Jerzego Popiełuszki w Warszawie

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 23 kwietnia

Wtorek, IV Tydzień wielkanocny
Kto chciałby Mi służyć, niech idzie za Mną,
a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 12, 24-26)
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)


ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter