PREZENTY ZAMIAST MERITUM
Współpraca ta może przebiegać w dwojaki sposób. W jednym przypadku przedstawiciel handlowy może proponować pomoce naukowe – tablety, laptopy, tablice interaktywne, rzutniki – w zamian za podpisanie przez dyrektora placówki umowy, według której szkoła będzie korzystać z podręcznika tego właśnie wydawnictwa przez kilka następnych lat. Handlowiec przedstawia kilkakrotnie zawyżone ceny wspomnianych pomocy naukowych i proponuje ich sprzedaż za „złotówkę” – oczywiście przy zakupie danego podręcznika dla wszystkich uczniów. Jeśli jednak dyrektor odstąpi od umowy przed jej wygaśnięciem, zapłaci za pomoce naukowe według stawek wyjściowych. Mówimy o kosztach idących w dziesiątki tysięcy złotych. – Od kiedy moja fundacja tropi ten proceder, coraz częściej pojawiają się umowy darowizny, umowy przekazania. Ale my wiemy, że wydawnictwa skupiają się na działalności biznesowej, a nie charytatywnej – mówi Mateusz Górowski.W drugim przypadku wydawnictwo przekazuje korzyści majątkowe „pod stołem”. Są to laptopy, gotówka, wycieczki zagraniczne dla dyrektora, który wybrał konkretny podręcznik. Jeśli szkoła nie wywiąże się ze zobowiązania, tak jak w powyższym przypadku – zapłaci karę.
Często podręczniki kosztują więcej, niż powinny. Nic dziwnego, skądś przecież pieniądze na „prezenty” dla szkoły muszą się wziąć. Jest to tzw. renta korupcyjna. Wynosi ona 20 proc. wartości podręcznika. – Owszem, niektóre z tych sprzętów, które dyrektor dostaje w zamian za wybór danego podręcznika, służą uczniom. Ale pamiętajmy, że płacą za to rodzice w zawyżanych cenach książek – podkreśla Mateusz Górowski.
Według wyliczeń dziennika „Fakt” podręczniki w Polsce są droższe niż w Niemczech niemal trzykrotnie, w dodatku ich zakup dotują tam szkoły. – Mam dwóch synów: 9 i 15 lat. Co roku z pokorą płaciłem za podręczniki, nie wnikając, z czego wynika ich wysoka cena. Wierzyłem, że płacę za ich wysoki poziom merytoryczny. Otóż nic bardziej mylnego – przekonuje Grzegorz Wasiluk, biznesmen z Warszawy. – Wiemy, z jakimi problemami finansowymi borykają się polskie szkoły. Jeśli dyrektor szuka środków na remont i wyposażenie sal, a tu przychodzi przedstawiciel handlowy wydawnictwa i obiecuje urządzić salę multimedialną za 15 tys. zł w zamian za zakup dla szkoły kilkuset książek tego wydawnictwa, mało który się nie skusi. Niektórzy łapią się na to świadomie, inni nie. Nas, rodziców powinno interesować jedno: płacę za „gifty” czy za merytorykę? O działaniu na zasadzie – my dajemy wam laptopy i rzutniki, a wy nam dajcie swoje dzieci – mogę powiedzieć: biznesowa pedofilia. To nic innego, jak zaspokajanie swojej żądzy pieniądza kosztem dzieci. Także moim kosztem. Niestety bez gwarancji, że ponosząc go, daję dziecku lepszą edukację. Płacę za „deal” między biznesmenem, czyli wydawnictwem, a dyrektorem szkoły. To kuglarzenie naszymi dziećmi i portfelami. Gdyby wydawcy rzeczywiście tak dbali o nasze dzieci, jak utrzymują, zadbaliby o podręczniki dla dzieci leworęcznych czy mających problem z rozróżnianiem kolorów.
Dodajmy, że podręczniki są teraz tworzone tak, że uczniowie wypełniają w nich zadania długopisem i przyklejają naklejki. To zamyka drogę do wtórnego obiegu podręczników. Do tego dochodzą „udoskonalenia”, jakich co roku wydawcy dokonują, zmieniając dopuszczalne 20 proc. treści, szatę graficzną czy okładkę – w rezultacie rodzice muszą kupować kolejny nowy podręcznik. W rodzinie z trójką dzieci to wydatek rzędu 1200 zł.