Czy ci z nas, którzy nie urządzają w piątki biesiadnych spotkań, będą uchodzić za lekko stukniętych?
Bardzo się ucieszyłam, że moja dawna klasa licealna znowu chce się spotkać. Datę spotkania odnotowałam gdzieś w głowie i specjalnie się nad nią nie zastanawiałam, w poczuciu, że jeszcze jest masa czasu. Kiedy jednak termin zaczął się zbliżać i trzeba było planować zajęcia, wyjęłam kalendarz i ze zdumieniem stwierdziłam, że wyznaczona data spotkania przypada w piątek! Czyżbym źle zapisała w głowie? Od kiedy to spotkania towarzyskie – i to ważne – robi się w piątek?
– Nic nie pomyliłaś, wszystko dobrze zapamiętałaś – uspokoiła mnie koleżanka ze szkolnej ławy, jedna z organizatorek spotkania po latach. – Po prostu chodzi o to, żeby w sobotę odpocząć po naszym spotkaniu i w niedzielę spokojnie wracać do domów i szykować się do pracy.
Oho ho! Co za pomysły?! Opowiedziałam o tym jednej i drugiej znajomej – z różnych grup wiekowych – i dowiedziałam się, że owszem, to one są na bieżąco, a nie ja. Że chyba nie odnotowałam zmiany społecznej, czy może kulturowej: biesiaduje się w piątki, w sobotę należy się „odkacować” – jak rzecz po imieniu nazwała znajoma – i w niedzielę już można pełnić swoje funkcje rodzinne, reprezentacyjne i wszystkie inne.
A jak to się ma do odwiecznej – w naszym katolickim kraju – tradycji unikania potraw mięsnych i wprost tradycji postu? Czy już się nie ma wcale?
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 36 (674), 9 września 2018 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 22 września 2018 r.