28 marca
czwartek
Anieli, Sykstusa, Jana
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Święta u Patyrów

Ocena: 2.43333
3028

Rodzina jest dla niego najważniejsza, a święta to szczególny czas bliskości. Rafał Patyra szczerze i odważnie mówi też o swojej wierze w Boga, który zmienił jego życie.

fot. arch. J. i R. Patyrów

W telewizji publicznej prowadzi programy sportowe, ale także „Teleexpress” i „Rodzinny ekspres”. Znany jest też szerokiej publiczności z wielu innych programów, jak „Dzień dobry, Polsko!”, „Pytanie na śniadanie” czy teleturnieju „Sukces na bank”. Współpracuje z telewizją Trwam i Radiem Maryja.

 


PASJA DO SPORTU

Od dziecka pasjonował się piłką nożną. W szkole podstawowej, kiedy koledzy myśleli o zostaniu strażakiem albo kowbojem, miał wyraźne, sprecyzowane plany na przyszłość: kariera piłkarska albo dziennikarstwo sportowe. Wyczynowo uprawiał futbol, na studiach w warszawskiej AWF ukończył także kurs trenerski. Kontuzja i konieczna operacja przekreśliły pierwszy scenariusz na przyszłość. Zaczął więc pracę jako dziennikarz prasowy. Był wtedy na przedostatnim roku studiów. – Kupiłem w kiosku wszystkie tytuły gazet i zacząłem dzwonić z pytaniem o pracę w dziale sportowym. Pozytywnie odpowiedziano w „Naszym Dzienniku” – wspomina. Przez pół roku redagował kolumnę sportową. Potem zgłosił się na casting do TVN, gdzie poszukiwano prowadzącego serwisy sportowe. Po piętnastu minutach rozmowy w tym samym dniu otrzymał zlecenie. Później pracował też w telewizji Puls, żeby na początku 2003 r. zostać dziennikarzem TVP.

Z „Rodzinnym ekspresem” związany jest od czterech lat, czyli od początku istnienia programu. Żartuje, że w szybkim tempie pokonał drogę od gościa do prowadzącego. – To było 220 odcinków temu, po tym jak zostaliśmy zaproszeni z żoną i czworgiem dzieci jako goście do pierwszego odcinka. Skończyło się tym, że wydawca wyszedł z reżyserki i zaproponował mi nową rolę – wspomina dziś.

– Nie pochodzę z rodziny wielodzietnej, mam tylko młodszego brata. Relacje u nas były zawsze rodzinne, serdeczne, i takie są do dziś. Zawsze myślałem o własnej rodzinie, miałem dobry kontakt z dziećmi. Jako nastolatkowi często zostawiano mi dzieci pod opiekę. Wzrastało we mnie przekonanie, że moja rodzina powinna być ciepła, serdeczna i… duża – opowiada. – Spotkałem właściwą osobę na swojej drodze – dodaje.

 


NA ZAKRĘTACH

Przyszłą żonę Asię poznał na trzecim roku studiów na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Ona pochodzi spod Torunia, on spod Lublina. – Nasz wspólny kolega polecił, bym wytłumaczył Asi przed egzaminami przepisy gry w piłkę nożną. No i tak zapamiętale tłumaczyłem, że szybko nawiązała się między nami nić porozumienia. Musiałem się jednak dobrze starać, żebyśmy mogli myśleć o wspólnej przyszłości. Cierpliwość i pokora dały rezultaty – przyznaje. Zaraz po studiach, w czerwcu 2001 r. zdecydowali się na ślub. Kupili mieszkanie w Piasecznie pod Warszawą.

– Mimo pięknego początku życie nie stało się pasem startowym do nieba. Dopiero z pomocą Bożą, kilka lat później, można się było na nim rzeczywiście rozpędzić. I zacząć powoli wznosić – wspomina.

– Droga do Boga w moim małżeństwie była kręta, wyboista, a nawet z wilczym dołem. Fakt, że wychowałem się w rodzinie katolickiej, miał fundamentalne znaczenie w czasie rodzinnego kryzysu. Znalazłem się na dnie, ale w momencie totalnego zagubienia wiedziałem, czego się chwycić – mówi Rafał Patyra. Małżeński kryzys zdarzył się kilka lat po ślubie. – W tym czasie poznałem drugą kobietę, myślałem o wyprowadzeniu się z domu. Z jednej strony była żona i dziecko, z drugiej tamta kobieta z zachętą spędzenia z nią reszty życia. To był największy moralny dylemat, jaki kiedykolwiek w życiu przeżywałem. Totalne zagubienie trwało dwa–trzy lata. Ustrzegła mnie wiara w Boga. Mówiłem: „Pomóż mi wybrać, nie poradzę sobie sam. Zrób ze mną, co zechcesz” – opowiada Rafał Patyra.

Trafili z żoną na spotkania modlitewne wspólnoty „Mamre”, które były dla nich rodzajem terapii. – Kilka razy jeździliśmy do Częstochowy, tam doszło do mojej wewnętrznej przemiany. Mogę powiedzieć, że Bóg cisnął mnie na ziemię. Podczas modlitwy uwielbienia doznałem spoczynku w Duchu Świętym – osunąłem się na posadzkę, a kiedy po kilku minutach wstałem, nie miałem już dylematu, co wybrać. Pan Bóg sprawił, że moje małżeństwo stało się dużo lepsze i dużo mocniejsze niż wcześniej. Wiem, co to znaczy dźwigać w sercu i sumieniu ogromny ciężar i jaka ulga towarzyszy momentowi, kiedy ten ciężar spada. To napełniło mnie niesamowitą radością i spokojem. Czuję się szczęśliwym i wolnym człowiekiem – wyznaje. – Kiedy pozwalamy Pan Bogu wkroczyć w nasze życie, to On już podejmuje decyzje, jakie są dla nas najwłaściwsze – dodaje.

 

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Dziennikarka, absolwentka SGGW i UW. Współpracowała z "Tygodnikiem Solidarność". W redakcji "Idziemy" od początku, czyli od 2005 r. Wyróżniona przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich w 2013 i 2014 r.

- Reklama -

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 29 marca

Wielki Piątek
Dla nas Chrystus stał się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej.
Dlatego Bóg wywyższył Go nad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 18, 1 – 19, 42
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter