Są rodzice, którzy dziecko traktują jak integralną część swojego „projektu”, jak kolejny element życiowej układanki, mający pasować do wskazanego przez nich miejsca.
Ktoś powiedział, że każda dekada życia mija dwa razy szybciej od poprzedniej. Mam wrażenie, że dotyczy to nie tylko dekad, lecz każdego kolejnego roku. Dopiero był wrzesień, a znów stoimy na progu wakacji.
Czas wystawiania ocen to stres tak dla uczniów, jak dla pedagogów. Przeczytałam artykuł, w którym nauczyciele opisują swoje perypetie z rodzicami. „Wtedy się zaczyna. Telefony, wiadomości na Librusie, Messengerze, SMS-y. Nalegają, proszą, grożą. To najczęściej nie rodzice zagrożonych, ale tych czwórkowych”. Twierdzą, że gorsza ocena zniszczy dziecku życie, podetnie skrzydła, będzie „ciągnęła się za nim latami”. Co ciekawe, dzieci często nie mają problemu z przyjęciem oceny, która wypada im ze średniej. One też spotykają się tu z presją, słysząc, że są bez ambicji i „niczego w życiu nie osiągną”.
Są rodzice, którzy dziecko traktują jak integralną część swojego „projektu”, jak kolejny element życiowej układanki, mający pasować do wskazanego przez nich miejsca. Niektórzy bardziej skupiają się na tym, kim dziecko będzie, niż na tym, jakim będzie człowiekiem, choć na to mają realnie o wiele większy wpływ.
W jednym ze swoich wykładów, poświęconym przekazywaniu wartości, mój mąż pyta rodziców, jaką niedoskonałość dziecka byliby w stanie najłatwiej zaakceptować w jego dorosłym życiu. Wymienia tu m.in. nieuczciwość, lenistwo, brak odpowiedzialności, egoizm, zakłamanie… oraz brak wykształcenia. W stu procentach, a słyszałam ten wykład już wiele razy, rodzice wybierają brak wykształcenia jako cechę, która najmniej przeszkadza człowiekowi w dobrym, szczęśliwym życiu. Tymczasem w praktyce często fiksują się właśnie na sferze dydaktycznej, i to jeszcze zawężonej do wąskiego wycinka, jakim jest średnia na świadectwie. Nieraz za cenę łamania kręgosłupa moralnego dziecka.
Słyszałam w pociągu rozmowę telefoniczną matki z córką: „Płacz, płacz, to zawsze działa!” – instruowała dziecko. „Ze średniej wychodzi ledwo trójka. Matka się upiera, że czwórka. Proponuję dodatkowe zadanie. Dostaję pracę. Wiem, że to nie dziecko jest autorem. Są uczniowie, którzy cały rok dostają jedynki i dwójki i nagle przynoszą pracę na poziomie akademickim” – to znów z cytowanego już artykułu.
To są skrajne przypadki, ale… zastanówmy się, jaka jest nasza postawa wobec nauki i ocen naszych dzieci. Czego tak naprawdę je uczymy i co liczy się bardziej w perspektywie całego życia? Czy wywalczona, nieraz za cenę jakiegoś „przekrętu” czy awantury ocena, „wyciągnięta” rzutem na taśmę i nieadekwatna do całorocznej pracy, czy doskonała okazja, by nauczyć się ponoszenia konsekwencji swoich zaniedbań, radzenia sobie z niepowodzeniami i uczenia się na własnych błędach życiowej mądrości?