Na niejednym rogu, przy warzywniaku-zieleniaku, stanie – mam nadzieję – wiaderko z pęczkami tataraku. Składam tym felietonem ukłon panu Heniowi i pani Małgosi z „mojego” zieleniaka za to, że stoją na straży tradycji i nie poddają się „nowoczesności”. Składam go także tym wszystkim, którzy tatarak do miasta dostarczą: ktoś przecież musi go nazbierać i ktoś musi go przywieźć. Chwała im za to! Bo właściwie dlaczego mielibyśmy zapomnieć o tataraku? W imię czego rezygnować z tej tradycji?
Kupię więc z radością pęczki tych wąskich, jasnozielonych liści z różowymi kłączami, będę je niosła, wdychając od razu ich niezwykły zapach i zawieszę w drzwiach między pokojami, żeby roztaczały wokół swoją miłą woń, ni to słodkawą, ni to orzeźwiającą. No proszę, przymiotniki jak z pieśni do Ducha Świętego same mi podeszły! To może dlatego tatarak tak na Zielone Świątki pasuje?
Staś, Marysia i na pewno także Leon w ślad za starszymi kuzynami będą ten tatarak gnieść, wąchać i szarpać. Będą się dziwić i dopytywać, co to za liście tutaj wiszą? I po co? Akurat będzie u nas rodzinny obiad, bo Zielone Świątki aż się proszą o świętowanie – przecież w „tamtej” części Europy niejeden kraj wciąż ma na to całe dwa dni. I jakoś nie rezygnuje z tej tradycji. Będzie ciasto z rabarbarem, bo to odpowiednia pora, i będzie dodatkowo świąteczny nastrój, bo to urodziny najstarszego naszego syna. „To już 35 lat, od 20 maja będę mógł kandydować na prezydenta!” – napisał w mailowym zaproszeniu do rodziny.
Wprawdzie Dzień Matki dopiero za tydzień, ale felieton aż się prosi o ten wątek. Zawsze uważałam – i teraz mam okazję, żeby publicznie tą myślą się podzielić – że urodziny dziecka to także święto jego mamy. Cóż dopiero, kiedy z okazji takich dorosłych urodzin syna można się cieszyć z pięknego brzucha synowej, w którym już-już szykuje się do skoku śliczna dziecina. Duch Święty rzeczywiście tchnie, kędy chce.
A tak naprawdę – żeby zakończyć o tataraku – to nie umiem powiedzieć, skąd się dokładnie ta tradycja wzięła. Że ma być zielono, to wiadomo jeszcze ze Starego Testamentu. To przecież święto Szawuot, czyli Pięćdziesiątnica – pięćdziesiąt dni po Święcie Paschy – kiedy na Święto Żniw lud przynosił Panu pierwsze zbiory, a do dziś synagogi i domy zdobi się kwiatami i gałązkami drzew. Dwa tysiące lat temu właśnie na Pięćdziesiątnicę pobożni Żydzi z najróżniejszych stron przybyli do Jerozolimy, aby – nieoczekiwanie – być świadkami Zesłania Ducha Świętego. Każdy, kto był w tym mieście – a jeździ tam coraz więcej Polaków – nie zapomni niezwykłej atmosfery Starego Miasta, szumu wielu języków i barwności tłumu o tysiącu twarzy. Bez trudu można sobie wyobrazić, że właśnie tak było i wtedy. Zresztą, po co sobie wyobrażać – lepiej uwierzyć. Duch Święty tchnie, kędy chce!
Barbara Sułek-Kowalska |