Za kilkanaście dni nasza wielka wspaniała rocznica: stulecie Bitwy Warszawskiej, stulecie wielkiego zrywu Polaków i wielkiej Bożej interwencji

Żeby wszystko od razu było jasne, wytłumaczę tytuł. Tydzień temu napisałam, że „trzeba marzyć” i na dowód opisałam wieloletnie marzenia mojego sąsiada o Wiślanym Różańcu. Nie wszystkim się jednak podobało, że – jakoby – sprowadziłam sprawę do marzeń, stąd dzisiaj ciąg dalszy. I już bez żadnych niedomówień, bo czas nagli: nie chodzi o marzenia, które nie wychodzą z głowy marzyciela. O nie, chodzi o marzenia, które prowadzą do podjęcia, są „przeznaczone” do realizacji, które dają siłę do działania, inspirują i napędzają wewnętrzne motory, dając innym wiarę, że można, że – nawet – trzeba.
A dlaczego czas nagli? Bo już za kilkanaście dni nasza wielka wspaniała rocznica: stulecie Bitwy Warszawskiej, stulecie wielkiego zrywu Polaków i wielkiej Bożej interwencji, która na dwadzieścia z okładem lat odsunęła od Polski i Europy widmo bolszewickiej rewolucji. O tej rocznicy nie pozwalano nam w peerelowskiej rzeczywistości pamiętać, ale zawsze znajdowali się odważni i pełni wyobraźni ludzie, którzy porywali się – jak o nich oportunistycznie mówiono – „z motyką na słońce” i tę rocznicę przypominali, za cenę grzywien i kar. Byli wśród nich potomkowie przedwojennych ułanów i harcerze, byli księża i nauczyciele historii, lokalni liderzy, choć nikt ich tak wtedy nie nazywał. Czy moglibyśmy dzisiaj cieszyć się wspaniałą inscenizacją w Ossowie, gdyby nie „szalony” Andrzej Michalik i wspierający jego działania ksiądz prałat Jan Andrzejewski, wieloletni proboszcz z Kobyłki? A też przecież zaczęło się od marzeń! I od starań, żeby na marzeniach się nie skończyło.
W tym roku jest może trudniej, bo wiele przygotowanych pomysłów trzeba – z powodu koronawirusowej sytuacji – wstrzymać lub realizować w zminimalizowanym wymiarze, ale nie zmienia to postaci rzeczy, że dzieje się naprawdę wiele. Dzięki ludziom, którzy nie oglądają się na instytucje, nie czekają aż ktoś coś podsunie, zaprosi, namówi – ale sami szukają sposobów, środków i współpracowników.
I takich ludzi nie brakuje, choć sceptycy natychmiast spytają: gdzież to ich szukać?. Na łamach „Idziemy” co tydzień podawane są zapowiedzi typu „co – gdzie – kiedy”. Tu odsłonięcie tablicy, tam nowe trasy konne i piesze. Szlakiem Bitew i Potyczek, jak pod Komarowem, ówdzie mniejsze i większe inscenizacje, jak pod Arcelinem k. Płońska, tam lokalny teatr założony przez lekarza artystę, gdzie indziej patriotycznie rozśpiewana młodzież z klubu jeździeckiego, tam znalezione groby żołnierzy z 1920 roku – że przypomnę maleńki Joniec nad Wkrą, gdzie pochowani są ochotnicy-licealiści z Jarosławia. A jeszcze gdzie indziej wiejska starszyzna kręci amatorski film i mówi o „swoim” stuleciu.
Nie chciałabym kończyć hurra-dydaktycznym apelem, że wszyscy mają się rzucić do działania, bo to nierealne. Ale na pewno możemy wspierać tych, którzy swoje marzenia zamieniają w czyny lub przynajmniej im nie przeszkadzać. I to dla wspólnego dobra.